Czym był dzwonek dla umierających

Śluby, klątwy, samobójcy, bójki na weselach czyli kronika towarzysko – kryminalna parafii Trzebieszewo. Przeglądając księgi parafialne parafii Trzebieszewo natrafić możemy nie tylko na rzeczy wzniosłe i piękne ale także na te niezbyt chwalebne i szlachetne. Ale ponieważ stanowią one naszą historię myślę że warto je przytoczyć. Tym bardziej że są dość osobliwe i ciekawe a część z nich odzwierciedla dawno zapomniane zwyczaje i przesądy. Będzie więc o topielcach, „pogrzebach bez dzwonku” narodzinach, śmierci i zdradzie.

Najstarsze wpisy w kościelnej księdze pochodzą z roku 1599. Mamy więc przed sobą ponad 400 letnią podróż przez historię Trzebieszewa, Grabowa, Borucina, Świńca, Jatek, Niemicy. 
Pierwszy zachowany i czytelny wpis dotyczący pogrzebu brzmi następująco: ,,12 sierpnia [[1599 roku] Fryderyk Schulzen, z rodu Schevers z Grabowa pochował swoją gospodynię po wygłoszeniu kazania nad jej zwłokami”

Z rejestru chrztów brakuje pierwszych stron, następne są naklejone na inne. Tu historia zaczyna się dopiero wraz z rokiem 1633. Pierwszy wpis brzmi: ,,Syneczek Martena Buthena z Jatek został ochrzczony jako Marten, parą chrzestną byli: Hans Sülfflohn z Grabowa, Jürgen Uthech ze wsi Nemitz (Niemica), moja żona [żona pastora dokonującego wpisu]”

Pierwszy akt małżeństwa. 15 października, 1599 roku. ,,W Trzebiatowie, Jürgen Brützen Schefer i Anna Gogers, wdowa po Hennicku, zawierzyli sobie w Borucinie.”

Na razie spokojnie i dość rutynowo. Zapowiedzi, ślub, chrzciny, śmierć. 

Kolejna notatka o śmierci jest już o wiele ciekawsza. Dnia 3 listopada 1606 na weselu Hans z Eggern został dźgnięty nożem i zmarł. Pod nieobecność pastora zaniesiono go do kościoła. Pogrzebu dokonali przyjaciele. Wg kalendarza tysiącletniego 3 listopada 1606 roku był piątek. Do kościoła zwłoki zaniesiono w środę [!]pod nieobecność pastora. A pochówku dokonano dopiero w niedzielę. Ponad tydzień od śmierci. Nic dziwnego, że jak napisał pastor „Z uwagi na to, że został on zadźgany nożem, zaczęło tak mocno śmierdzieć, że następnej niedzieli nie można było wejść do kościoła”. W notatkach pastora czasami ważniejsze czy ciekawsze wydaje się to czego nie napisano. Niestety nie dowiemy się już dlaczego Hans został dźgnięty nożem, dlaczego pochowali go przyjaciele a nie pastor i dlaczego z pochówkiem czekano cały tydzień. Może śmierć weselnika ukrywano przed parą młodych by nie psuć uroczystości? Co działo się ze zwłokami od śmierci w piątek do zaniesienia ich do kościoła w środę? Czyżby wesele było aż tak huczne, że nikt nie zauważył zniknięcia na 5 dni jednego z weselników?

Śmierć od ciosu zadanego nożem przytrafiła się w Trzebieszewie jeszcze w 1663. 30 października 1660 Piotr Bröker, sługa chłopa z Grabowa „został dźgnięty oraz zraniony przyjacielskim i zarazem skrytobójczym ciosem noża w brzuch przez bezbożnego i złego człowieka”. Zmarł w ciągu kilku godzin gdyż w wyniku ciosu „wszystkie jego trzewia zdążyły wypłynąć”. Tragedia była tym większa, że ten młody człowiek zaledwie kilka dni wcześniej (27 października) świętował swój ślub. Jako pan młody przeżył więc zaledwie kilka dni. Jego śmierć wywołała zgodnie z opisem pastora wielki lament a „Kazaniem i chrześcijańską ceremonią jego pogrzeb potwierdzony został.” Zupełnie inaczej niż w przypadku opisanego wyżej Hansa. Może przyczyna przyjacielskiego ciosu była miłość przyjaciela do panny młodej – żony Piotra Broker? Szekspir ze swoją Julią i Romeo mógłby się uczyć.

Tragiczne zdarzenie związane ze śmiercią nowożeńców miało też miejsce znacznie później. W 1944 roku zmarła na zawał panna młoda z Trzebieszewa. W dniu ślubu listonosz przyniósł jej małżonkowi wezwanie na front wschodni. W tamtym okresie front wschodni oznaczał nieomal pewną i straszną śmierć. Panna młoda pochowana została w sukni ślubnej w grobowcu stojącym do dziś w Trzebieszewie. Z dzieciństwa pamiętam, że grobowiec był otwarty i jako dzieci często tam zaglądaliśmy zobaczyć trumny i szkielet. Obecnie otwór jest zamurowany i nikt już nie zakłóca snu tragicznie zmarłej panny młodej. 

Osobny rozdział to samobójcy lub osoby podejrzane o śmierć samobójczą. Latem (22 czerwca) 1653 syn pasterza spał zamiast pilnować krów. Te weszły w szkodę i zaczęły rozgarniać zboże. By odgonić pałaszujące zboże krowy trzeba było wezwać pomoc. Załamany chłopak wskoczył do łodzi a następnie wyskoczył do potoku i zatonął. Tak bardzo przejął się brakiem swojej sumienności czy kara za szkodę byłaby tak duża? Ciekawy jest także ciąg dalszy historii „Następnie syn został pochowany, jednak bez pieśni i grającego dzwonka” czytamy. O co chodzi? Przez wiele wieków w Kościele obowiązywała mentalność nie pozwalająca na pochówek samobójców. Wywodziła się z założeń, że człowiek nie jest autorem swojego życia, sam go sobie nie dał, więc także nie ma prawa sam go sobie odebrać. Popełniając samobójstwo popełniał grzech śmiertelny i stawiał się ponad Bogiem, który mu to życie dał. Samobójców chowano w trumnach zbitych z nieheblowanych desek, bez udziału księdza poza terenem cmentarza a więc w niepoświęconej ziemi albo na specjalnie wydzielonym fragmencie cmentarza.

Przy „normalnej” śmierci by pomóc choremu odejść, dzwoniono w specjalny dzwonek dla umierających. Jeśli czynności te nie pomagały i śmierć nie nadchodziła by przynieść ulgę, usuwano wszelkie przedmioty, które mogły być tego przyczyną lub też starano się przyspieszyć moment odejścia. W tym celu należało wyjąć spod głowy konającego poduszkę z kurzym pierzem, który, jak wierzono, nie pozwalał umrzeć (stąd powiedzenie o wyrywaniu umierającemu poduszki spod głowy).

Obowiązkiem było także dopilnowanie, aby za duszę zmarłego zadzwonił dzwon, który powiadamiał o jego śmierci i odganiał złe duchy). Jego dźwięk chronił duszę i przynosił jej ulgę, jednocześnie płosząc ją i uniemożliwiając powrót do żyjących. Dzwoniono już w domu, gdy chory nie mógł skonać. Zaś tuż po śmierci płacono podzwonne by „dziad” kościelny dzwonił za duszę, zwłaszcza osób dorosłych. Dzwon musiał bić trzykrotnie w ciągu dnia, przez trzy kolejne doby, czyli do pogrzebu, który odbywał się zwykle właśnie w trzeciej dobie po zgonie. Zwyczaj dzwonienia w dzwon ogłaszając czyjąś śmierć pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Robił to wtedy pan Szostek a dźwięk dzwona w nietypowej porze i w nietypowym dniu Babcia zawsze przyjmowała jako znak czyjejś śmierci. 

Skoro samobójca popełniał grzech śmiertelny nie przysługiwał mu pełny katolicki pochówek. Stąd pogrzeb bez pieśni (czyli bez liturgii, udziału księdza i wiernych) i bez dzwonka w niepoświęconej ziemi. 
Taki sam los spotkał Marię Elizę Fährmann, żonę chłopa Joachima Westpfahl ze Świńca. W 1783 roku po długiej chorobie nieoczekiwanie i niewytłumaczenie wpadła w szał. „Po czym wybiegła niezauważenie z domu. Dnia 18 marca popołudniu wskoczyła do kanału nieopodal Świńca i tego samego dnia wieczorem o godzinie około 6 została odnaleziona martwa.” Jej ciało 19 marca zostało przeniesione na przykościelny cmentarz, jednak – wedle utartej tradycji – także ją pochowano przy murach, bez pieśni i dźwięków dzwonu. Pozostawiła po sobie czwórkę dzieci, z których najmłodsze miało dopiero sześć tygodni.

Na koniec zostawiłem jeszcze jedną ciekawą historię. 

Andżelika - żona Hansa Dobberpfuhla syna sołtysa Trzebieszewa cierpiała na pulchnię. Nie wiem co to za choroba. Chora natomiast „leżała nędznie” przez półtorej roku. Ostatecznie udało się ją wyleczyć. Nagle 2 sierpnia ku swojemu zdziwieniu urodziła syna. Andżelika „nie miała pojęcia o żadnej ciąży aż do momentu nieoczekiwanego i ku jej zdziwieniu narodzenia dziecka” Niestety dziecko już w godzinę narodzin musiało zostać ochrzczone. Z pewnością ze względu na zły stan zdrowia. Zmarło po czterech godzinach, również matka umarła następnej środy. Matka i syn „zostali razem pochowani w jednej trumnie”. Przytoczyłem ta historię bo ciekawiło mnie jak kobieta, która leżała chora półtorej roku zaszła w ciążę, o której nawet nie wiedziała? 

Pozostałe historie w tym tą o klątwie, zbiorowym spaleniu mieszkańców Trzebieszewa przez żołnierzy pozwolę sobie zostawić na kolejny odcinek. 

Na koniec zacytuję jeszcze Ernsta Biastocha tłumacząc cały ten artykuł „Nie są to rzeczy o wadze historyczno-światowej, o których usłyszeliśmy z niniejszej księgi, lecz są to przecież przeżycia i wydarzenia, które są wielką częścią życia tutejszej gminy. A wszakże to my jesteśmy tą gminą”

Sebastian Mamzer

Nie jestem historykiem. Nie studiowałem historii. Lubię historie i się nią interesuje. Proszę nie traktować tych felietonów jako źródła wiedzy historycznej – raczej jako zachętę do samodzielnego poznawania i poszukiwania historii Kamienia i okolic. Jeśli mają Państwo jakiekolwiek uwagi co do tekstu a może informacje czy pomysły na kolejne tematy bardzo proszę o kontakt pod adresem email mamzers@op.pl. Przy przygotowywaniu materiału korzystałem z książki „Minione dni Z archiwum parafialnego gminy kościelnej Tribsow” autora Pastora Richter Zebrane przez Ernsta Biastocha Pastora w tłumaczeniu p. Piotra Czerko i Michała Olszaka i z innych ogólnodostępnych źródeł oraz własnego archiwum.

fot. ikamien.pl

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: