Piotr Celej: Dlaczego boli mnie tramwaj z WMG. Rzecz o gdańskiej historii

Wolne Miasto Gdańsk. Nazwa z której gdańsczanie nie identyfikowali się... aż do czasów współczesnych. Dlaczego hołubimy nacjonalistyczną efemerydę kosztem edukacji historycznej?

Piotr Celej 

Wolne Miasto Gdańsk, będące niesamodzielnym podmiotem prawno-międzynarodowym powstało w wyniku konferencji pokojowej po I wojnie światowej, odbywającej się w Wersalu. Konferencja ta rozpoczęła się 18.I.1919, jej celem było ustanowienie nowych granic Europejskich państw, oraz m.in. sprawa przynależności Gdarńska. Stanowisko Polski domagało się przyłączenia Gdańska do Polski, jako tzw. „okna na świat”, czyli najważniejszego miejsca dla importu i eksportu. Francuskie stanowisko było zbieżne z polskimi założeniami, jednakże Wielka Brytania i Stany Zjednoczone nie chciały zbytniego wzmacniania tego państwa na kontynencie Europejskim.

Powołana w celu wyznaczenia granic powojennej Polski Komisja Spraw Polskich z francuskim dyplomatą Julesem Cambonem, w swym memoriale z 19.III.1919, domagała się włączenia Gdańska w Granice Polski. Przeciwnego zdania był premier Wielkiej Brytanii Lloyd George, który poprzez skuteczne zabiegi dyplomatyczne, oraz obawy państw zachodu przed rewolucją komunistyczną doprowadził do utworzenia wolnego miasta. Było to zgodne z zasadą brytyjskiej polityki zagranicznej umiędzynarodawiania ważnych portów i zdobywania koncesji handlowych.

Tyle ze wstępu historycznego, który każdy może znaleźć sobie w internecie. Teraz przejdźmy do faktu a właściwie do opinii. W zasadzie wszystkie trójmiejskie media, przy wielkim aplauzie odbiorców,  opisały, lub pokazały  wyjazd na tory Grassowego tramwaju pomalowanego w barwy imitujące przedwojenne strassenbahny. 

 Ktoś zapyta - co złego w tramwaju? Przecież jest malowany w historyczne kolory, ładny, nowy etc. Nic złego. Może i patron nie jest dla niektórych dobrany idealnie (kto dziś pamięta jak Grass opisał polskich pocztowców? - za co zrzekł się honorowego obywatelstwa miasta Brunon Zwarra gdy niemiecki pisarz takowe otrzymał - kto pamięta historię z Waffen SS?). To jednak podobnie jak tramwaj i jego malowanie są szczegóły. Rzecz najważniejsza dotyczy świadomości historycznej gdańszczan. 

Mit Wolnego Gdańska

Wszyscy zakochaliśmy się w albumie "Był sobie Gdańsk" Tuska i Fortuny. Obrazy z dawnego miasta, niezrujnowanego, pięknego i dumnego spowodowały, że pokolenia urodzone w tym Mieście poczuły się kimś wyjątkowym - Gdańszczanami. Wyrazy te celowo piszę z wielkiej litery. Duma z naszej Małej Ojczyzny czy Heinmatu doprowadziły do powstania mitu w zbiorowej świadomości - mitu Wolnego Miasta Gdańska. Mitu mylnego i groźnego. O ile Tusk pisał o swoim mieście z jego trudną i zagmatwaną historią - o tyle inni widzieli w dawnym mieście nową ojczyznę. Często widzianą opacznie. 

Brak lokalnej, wieloletniej polityki historycznej. Na poziomie całego województwa. Strach przed jansnym tlumaczeniem skomplikowanych zależności. Nie tłumaczenie na lekcjach historii regionalnej doprowadza do sytuacji, że Gdańszczanin pokochał WMG. Twór, który oficjalnie powołał Wachsturmbann "Eimann". To żołnierze tych jednostek odpowiadali za mordowanie Polaków, psychicznie chorych, wysiedlenia z Gdyni, deportację Żydów, powstanie obozu dla jeńców cywilnych Stutthof, rozstrzelanie pocztowców czy mordy w Piaśnicy i Lesie Szpęgawskim.

Ktoś powie, że przecież SS-Manów wcale nie było dużo. Zgoda. Cofnijmy się do okresu przed rządami brunatnego reżimu. W latach 20. w gdańsku wcale nie było lepiej. Zarówno centroprawicowa koalicja, jak i socjaldemokraci jako największa partia opozycyjna zmierzały do rugowania praw polskich w życiu politycznym i gospodarczym Wolnego Miasta Gdańska.

W latach 1920-1930 prezydentem Senatu był rewizjonista Sahm a popierały go zarówno partie prawicowe, jak i okresowo, socjaldemokraci. Po przeprowadzeniu zmiany konstytucji Gdańska i zatwierdzeniu jej przez Ligę Narodów 9.IX.1930, powstała koalicja centrum i liberałów. Prezydentem został Ernst Ziehm z Niemieckonarodowej Partii Ludowej. Uzyskano również poparcie rosnących w siłę hitlerowców z NSDAP (Nationalsozialistishe Deutche Arbeitpartei). Rządy te trwały do maja 1933 kiedy hitlerowcy zażądali nowych wyborów. Pomimo zaledwie 12 posłów w Volsktagu partia ta posiadała liczne poparcie w elitach rządzących a poprzez powiązania i subwencje łączące partie z Berlinem oraz władzami niemieckimi, mogły doprowadzić do tychże wyborów, w których chcieli uzyskać potrzebne do zmiany konstytucji 2/3 głosów. Zwiększanie się roli NSDAP w polityce gdańskiej miało charakter wybitnie antypolski. Żadna jednak z partii, łącznie z komunistami, nie była chetna by opiekować się mniejszością Polską, której liczebność oscylowała wokół 8 a 10 %.

Komuniści? Nienawidzili nas jeszcze bardziej za wojne z bolszewikami a strajk dokerów doprowadził do zatrzymania polskich dostaw wojskowych i w rezultacie powstania WST na Westerplatte. Socjaliści? Polacy nie mieli prawa by zostać członkami partii. A Kaszubi? Pogardzani przez Niemców, nazywani dorszowymi głowami i rugowani ze swoich obyczajów i języka (niczym za wczesnej Polski ludowej). Wolne Miasto było rzeczywiście anomalią i bękartem wersalskim. Jeżeli konflikt polsko-niemiecki miał gdzieś wybuchnąć to właśnie tutaj. 

Tymczasem obecna popularna narracja o gdańskiej historii - WMG to belle epoque. Utracony raj, zniszczony przez sowietów ośrodek kultury, dobrobytu i dobrej kawy (ta akurat w WMG podobno była obrzydliwa o czym wspominają nawet przewodniki). Tymczasem życie Polaka na początku 1939 roku w Berlinie było niepomiernie bezpieczeniejsze niż jego rodaka w Gdańsku w latach 20 i 30. I nie kończyło się gdańską trasą Victoriaschule -Nowy port -Stutthof. 

Skąd więc tęsknota za tym, przyprawiającym o dreszcze, mikropaństewkiem? Odpowiedzi widzę dwie. Pierwsza to architektura, jej ciągłość i autentyzm. Sam uwielbiam dawne pocztówki, zdjęcia, ryciny ukazujące piękno dawnego miasta, które w wielu miejscach odeszło bezpowrotnie. 

Druga to...niewiedza. W narracji obowiązuje mit dawnego Gdańska, zbieranie pięknych pocztówek, poniemieckich pamiątek. Często pozbawione refleksji. Nie ma nic złego w gromadzeniu takich rzeczy. Diabeł jednak tkwi w szczegółach i tworzeniu zbiorowej świadomości akceptującej historyczną przeszłość miasta w ograniczonym zakresie. Spójrzmy jednak na to z innej strony. Mamy w Gdańsku kilka tysięcy osób interesujących się historią swojej małej ojczyzny. Są też ludzie, którzy uwielbiają słuchać takiej narracji, nazwijmy ich odbiorcami mediów (w tym społecznościowych). Większość tych ludzi tak samo sentymentem będzie darzyła tramwaj imitujący WMG co będący świadectwem swojej epoki tramwaj typu Bergman. 

Prawda historyczna miesza się ze zbiorowym mitem. Na stadionie gdańskiej Lechii polscy patrioci w dobrej wierze wieszają flagi z napisami, że są z Wolnego Miasta Gdańska (raczej nie chodzi im o napoleońskie, też niezbyt ciekawe państewko) Na samochodach dumne naklejki DA - Danziger. W końcu na paradę niepodległości przyjeżdża motocyklista na SS-mańskim "rumaku". Zgroza. Niezrozumienie historii prowadzi do dużo gorszych rzeczy. Można się niezgadzać z decyzjami o polityce imigracyjnej kraju. Pisanie o obozach dla odmieńców świadczy nie tylko o nienawiści, ale też o niesamowitej ignorancji w zakresie historii. Atmosfera walki i przyzwolenie dla hejtu w mediach tylko te postawy karmią.

Brak polityki historycznej

Co więc jest nie tak? Nauki humanistyczne albo są przez rządzących (ze wszystkich stron) traktowane po macoszemu, albo też wykorzystywane jako agrument w walce politycznej. Nauka humanizmu, wrażliwości społecznej nie istnieje. O ile to problem ogólnopolski, Gdańsk, jak i Pomorze powinny kształtować własną politykę historyczną. Nie może być ona zagłębiona w interesie politycznym i stanowić tylko o tworzeniu określonego mitu, bo skutki tego typu działań są katastrofalne. Czy tramwaj w barwach WMG jest zły? Nie, istotne jest pokazanie go w określonej sytuacji polityczno-historycznej. Nie ma co się łudzić, że gdańsczanie zaczną czytać Zwarrę, Mikosa, Andrzejewskiego czy Romanowa. 

Potrzebna i to natychmiast jest polityka historyczna. Polityka mądra, ukazująca złożonośc struktury historycznej, określoną filozofię dziejów, intelektualny świat. dlatego warto zachowywać i pokazywać zarówno pałace, domy robotników, młyny jak i napisy z czasów WMG. Warto zachować i pokazać w odpowiednim kontekscie historycznym. Bez internacjonalistycznych ani nacjonalisycznych odchyleń

Przypomnę jeden z moich ulubionych cytatów, który popełnił Franciszek Mamuszka o domach biedoty w swej, legendarnej już, książce "Oliwa. Okruchy z dziejów, zabytki.": "Wartość tego dorobku godna jest zachowania, równie jak pałace z ich wnętrzami, jak domy mieszczańskie czy izby chłopskie. To także był pewien świat, pewien krąg działalności człowieczej, swoistej filozofii, estetyki, moralności i działalności praktycznej. Nie może on zapaść się w otchłań niepamięci, nie powinien i nie może zaginąć."

Gdańska historia jest rozdrobniona i nikt nie panuje nad jej odpowiednim kontekstem. Z jednej strony mamy niezwykle cenne inicjatywy jak Muzeum II Wojny Swiatowej, próby zbudowania Muzeum Gdańskiego Sportu i Turystyki czy inicjatywy miasta jak np. Ostatni opowiadają o przedwojennej Polonii. Mamy świetnych i mądrych muzealników i historyków. Mamy wreszczie rekonstruktorów, publicystów i wszystkich Was zainteresowanych gdańskim, niełatwym, dziedzictwem. 

Nie ma jednak czegoś co by to spinało. Muzea borykają się z problemami finansowymi (największe chyba oliwska Kuźnia) a także dyktatem myslenia z PRL - najważniejsza jest frekwencja. Zbyt rzadko też wychodzą poza obręb własnych, omszałych murów. Są też słabo zarządzane, dyktat edukacji najmłodszych doprowadza do tego, że zamiast merytoryki zamieniają się w kolorowo-multimedialne place zabaw. Zarówno muzealni, jak i akademiccy historycy nie są też zainteresowani współpracą z mediami - szukaniem szerokiej publiki i docieraniem do odbiorcy. Krytycy powiedzą, że jest przecież chociażby Jan Daniluk, Andrzej Januszajtis czy był Jerzy Samp. Owszem, ale to wciąż niewiele. Jasną gwiazdą jest Muzeum Stutthof - doskonałe publikacje naukowe, świetny facebook, blog, twitter, instagram pomagają misji. Misji opowiadania prawdy historycznej a pośrednio zapobiegania powtórki historycznej.

Miasto historią jest owszem zainteresowane, ale głównie w kontekście opowiedzenia jej turystom. Tu była druga wojna a tu proszę Solidarność. Co złego to nie gdańszczanie. Historia wciąż traktowana jest jak kwiatek do kożucha. Trójmiejskie media z kolei są na tyle zainteresowane historią, na ile przynosi ona odpowiedną liczbę odsłon. Jest co prawda wspaniała strefaprestiżu, ale żyjąca z boku od miasta. Bo jak Polska długa i szeroka, nauka i kultura zawsze ustąpi newsom o wypadkach, Rutkowskim, czy kolejnemu odcinkowi lokalnego, nocnego  Crime Story. W każdym dużym poralu najlepiej oglądają się niedługie story ze sporą ilością zdjęć. Dlatego Historia, zamiast edukacji z morałem, zamienia się w piękne, płytkie opowiadanie jak to było kiedyś ładnie. Choć - patrząc na to, jak było jeszcze dekadę temu, kiedy historia w mediach w zasadzie nie istniała, wypada to docenić. szkoda tylko, że nie idziemy dalej. Że nikt tak naprawdę nie ma ochoty na ciężką i żmudną pracę, polegającą na promowaniu  niezbędnej kształtowaniu zdrowej i prawdziwej tożsamości, właściwej edukacji historycznej. A może po prostu potrzeba nam Wojtek Drewniak z Historii bez Cenzury?

Na koniec rekonstruktorzy. Ludzie, którzy dla swojej miłości do historii zmieniają swoje życie i poświęcają lwią część pieniędzy. W nich, jak w krzywym zwierciadle, widać najlepiej jaka jest gdańska historia i jej środowisko. Podzielona. Skłócony z innymi grupami gdański kaper (może Krzyszofie pora zapomnieć o zwadach), grupy o niesamowitej pasji, ale rzadko pokazujące się publice jak Gdańska Rota Mieszczańska, wilki morskie spod znaku Kompanii Kaperskiej, grupy średniowieczne, Pułk z czasów Księstwa Warszawskiego czy wspaniali Leibhuzarzy. Z drugiej strony mamy też kilkunastokrotnie więcej SS-manów (w tym tych co pozowali z fińskim żołnierzem z oryginalnych jednostek) a zaledwie kilku Westerplattczyków. Oczywiście trzeba pokazać jednych i drugich, ale ten ostatni przykład ukazuje co tak naprawdę się liczy - fajny mundur. Każdy jest fachowcem we własnej ścisłej specjalizacji. Zupełnie jak gdańscy muzealnicy. Ze względu na niewielkie środowisko kierujący się własnymi sympatiami i antypatiami. I takie właśnie jest gdańskie środowisko historyczne, niewielkie, wyspecjalizowane, nieco skisłe. Integracji tego miała służyć impreza Wehikuł Czasu, której ostatnia edycja odbyła się na faktorii w Pruszczu Gdańskim. Jakie były jej efekty - nie mnie oceniać. 

Kto więc ponosi winę za słaby poziom edukacji regionalnej? My wszyscy (z piszacym te słowa włącznie). Od urzędu marszałkowskiego i uczelni, po rekonstruktorów. Bo realizując własne badania, ambicje, kariery zapominamy o co chodziło w tym wszystkim - promocję prawdy historycznej. Bo tylko mądre promowanie historii może zapobiec nie tylko resentymentom WMG, ale też pomóc czemuś znacznie ważniejszemu - odnajdowaniu przez ludzi własnych korzeni.

p.s. przepraszam za błędy, tekst był pisany w potrzebie chwili - bez korekty. 

fot. www.gdansk.pl

Tagi: