Zatajone historie: wybuch w Stoczni Północnej 1980r

W gdańskiej Stoczni Północnej w czerwcu 1980 roku miała miejsce jedna z największych katastrof przemysłowych. Zginęło wówczas 18 robotników.

W Stoczni Północnej 18 czerwca 1980 r. trwały ostatnie prace przy budowie dużego statku morskiego do połowu ryb. Był to tuńczykowiec typu B-406, szósty z serii budowanych dla Związku Radzieckiego. Statek za tydzień miał być przekazany armatorowi. Prace realizowano w pośpiechu, na jednostkę dodatkowo skierowano ludzi z kilku wydziałów, w tym z Malmoru. Przed malowaniem, statki należało dokładnie wymyć. Szczególnie w zęzach maszynowni, najniższej części kadłuba - ponieważ pod wpływem grawitacji gromadziły się tam wszystkie zanieczyszczenia. Zwykle robotnicy wykorzystywali do tego bezpieczną benzynę lakową, tym razem jej zabrakło. Z braku czasu zastąpiono ją benzyną ekstrakcyjną. Bardziej lotną i łatwopalną.

Kilka minut po ósmej w maszynowni uruchomiono agregaty malarskie. Benzynę natryskiwano pistoletami malarskimi. Wokół zaczęły unosić się obłoki wybuchowej mieszanki. Poza maszynownią na dolnych pokładach pracowało kilkunastu ludzi. Co robotnicy, którzy pracowali w większej odległości od epicentrum, zeznali później, że nie było ostrzeżenia. Nagle poleciało uderzenie fali gorąca i następywała utrata przytomności. Wstrząs odczuli także ci, którzy pracowali na nabrzeżu, jego siła nie pozwalała sztywno ustać na nogach. 

Chwilę po wybuchu rozdzwoniły się dzwonki alarmowe w remizie zakładowej straży pożarnej. Poderwano do akcji wszystkie zespoły. Wezwano również posiłki z jednostki ze Stoczni im. Lenina i z miasta. O 8.20 do akcji ruszyły dwa zespoły strażaków wyposażonych w sprzęt do ochrony dróg oddechowych. Po kilku minutach z korytarza rufowego wyciągnięto czterech ciężko rannych ludzi. W maszynowni udało się uratować kolejne dziewięć osób. Do akcji włączono także płetwonurków. Rozpoczęli przeszukiwanie basenu wokół statku, bo jeden ze świadków w chwili wybuchu widział człowieka wypadającego za burtę.

O 8.35 do stoczni przyjechali wojewoda Jerzy Kołodziejski i pierwszy sekretarz komitetu wojewódzkiego PZPR Tadeusz Fiszbach. Pojawili się również dyrektorzy, naczelni inżynierowie, kierownicy ze Zjednoczenia Przemysłu Okrętowego i sąsiednich stoczni. Na miejscu byli prokuratorzy i milicja. Wszyscy włączali się do akcji, dobrym słowem i radą. Następnego dnia przybył sekretarz KC PZPR Stanisław Kania wraz z wicepremierem Tadeuszem Pyką. Dygnitarze partyjni wyrażali swoje ubolewania i składali kondolencje, następnie zdecywali, że pogrzeby stoczniowców odbędą się na koszt państwa. Natychmiast uruchomiono też pomoc materialną.

Bardzo szybko władze powołały komisję, na której czele stanął dyrektor stoczni Stanisław Stateczny. Równolegle pracę podjęła druga, której przewodniczył minister przemysłu ciężkiego Andrzej Jedynak. Już tydzień później obie komisje jednomyślnie orzekły, że przyczyną wybuchu było zapalenie oparów rozcieńczalników organicznych, które rozpylono urządzeniami natryskowymi. Sam zapłon prawdopodobnie zainicjowała stłuczona żarówka lub zwarcie w uszkodzonym kablu elektrycznymNikogo nie ukarano, zdaniem władz nie było za co. Wydano zalecenia dotyczące podobnych prac. Zabroniono używania rozcieńczalników organicznych natryskiwanych pistoletami malarskimi. Zaostrzono przepisy dotyczące bezpieczeństwa i działania wentylacji. Na koniec za ofiarny udział w akcji ratowniczej przydzielono nagrody pieniężne i odznaczenia - głównie oficjelom, którzy – jak donosiła prasa – „po przybyciu do stoczni natychmiast włączali się do akcji”.

 

Tagi: