Strefa w podróży: Czarnobyl

Katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej to fascynujący, ale jednocześnie przerażający temat. Potwierdza to fantastyczne dzieło produkcji HBO, które okrzyknięto jednym z najlepszych seriali dekady. Jednak nim wyprawy inspirowane serialem "Czarnobyl" stały się modne, postanowiłem się tam wybrać na parę dni i zobaczyć to miejsce na wlasne oczy. Szaleniec - tak nazwali mnie znajomi, gdy opowiedziałem im o moim pomyśle. Kilku pojechało ze mną.

Dzień 1.

Późnym wieczorem dojechaliśmy do Sławutycza. Miejscowości skąd odjeżdża pociąg do Czarnobyla i gdzie mamy zakwaterowanie. I to jakie! Nocujemy u osoby prywatnie, w mieszkaniu, które przypomina mi lata dzieciństwa (wszędzie tapety i to te z rodzaju najbardziej tandetnych). Słowa o tym, że w niektórych miejscach czas się po prostu zatrzymał, są jak najbardziej prawdziwe.

Ukraina faktycznie stoi gdzieś pomiędzy wczesnymi latami 90 a teraźniejszością. I ten rozkrok jest równie fascynujący co sam Czarnobyl (a raczej otaczająca go Strefa Wykluczenia).

Dzień 2.

Sporo się działo. Pobudka wczesną porą, bo pociąg do elektrowni odjeżdża o 7:40. I jest to ostatni w tamtą stronę. Potem już tylko trzy powrotne w okolicach wieczora. Wsiadamy z innymi pracownikami w tym z żołnierzami i służbą bezpieczeństwa.

Podróż trwała około 40 minut i zakończyła się na najdziwniejszym peronie świata. To jest po prostu metalowa klatka z dziurami na drzwi. Po szybkiej kontroli paszportów mogliśmy ruszać.

Zaczęliśmy od chłodni kominowej (chyba najbardziej charakterystyczna cecha każdej elektrowni jądrowej) i… niedalekiej fermy fretek. To tam naukowcy przeprowadzali eksperymenty na zwierzętach, aby sprawdzić czy zaczną mutować jeśli nakarmią je tutejszymi napromieniowanymi rybami. Nie zaczęły. Naukowcy dodatkowo dorobili się później na sprzedaży futer. I to nie żart.

Następnie przyszedł czas na miejscowość Czarnobyl. W międzyczasie ujrzeliśmy po raz pierwszy efekt ewakuacji, która trwała zaledwie 3 godziny. Opuszczone przedszkole, gdzie znaleźć można cały czas dziecięce zabawki, łóżeczka, tablicę, a nawet poduszki. "Nie bierzcie niczego, za 3 dni tutaj wrócicie!" kłamali Rosjanie. Chwilę dalej, co było dość upiorne, eksplorowaliśmy opuszczone domki wypoczynkowe, które miały służyć pracownikom elektrowni do resetu po ciężkich miesiącach pracy. Cóż, nie było im do końca dane tego doświadczyć, chociaż cieszący się Zając i Wilk, namalowani na jednym z domków, wciąż się do wszystkich radośnie uśmiechają.

Sama miejscowość Czarnobyl zatrzymała się na początku lat 90. Żyje tutaj około 2000 ludzi z czego są to głównie robotnicy pracujący przy nowym sarkofagu elektrowni i to do tego nie na stałe. Jest jeden sklep, który przypomina ten z Muzeum Solidarności w Gdańsku. Tylko półki nie są kompletnie puste.

Na koniec przyszedł czas na najlepsze. Oko Moskwy. Tajny radar ZSRR, który miał w ekspresowym tempie, jak na tamte czasy, informować o wystrzeleniu przez Amerykanów pocisków w stronę Związku Radzieckiego podczas Zimnej Wojny. Ogromny odbiornik o wysokości 135 metrów było widać już z daleka. Normalnie strażnicy nie pozwalają wspiąć się na sam szczyt… Ale pojechałem na tę wyprawę z osobami, które mają bardzo dobre stosunki z miejscowymi. Jeśli rozumiecie o co mi chodzi ;) Podróż na górę trwa około 25 minut i jest dość niebezpieczna. Raz jak naprawdę mocno zawiało podczas gdy wdrapywałem się po zardzewiałej drabinie (z której parę śrub już na pewno odpadło parę lat temu), to poczułem jakie mam miękkie nogi. Jednak było warto! Widok niesamowity. Rosjanie mieli rozmach...

Ostatnie dwie godziny spędziliśmy w Prypeci. Zobaczyłem szpital (to tam zawieziono strażaków, którzy potem zmarli przez chorobę popromienną; ich rzeczy ciągle są w piwnicach i liczniki Geigera wariują w tamtym miejscu), szkołę (dość przygnębiający widok), kawiarnię Prypeć, a także… Wszedłem komuś do mieszkania. Widoki i klimat otaczający umarłe miasto są niesamowite. Czuć, że ponad 30 lat temu tętniło tutaj dostatnie życie, które zakończyło się w dosłownie parę sekund...

Dzień 3.

Okazuje się, że elektrownia to dalej dość niebezpieczne miejsce. I to tam zaczęliśmy dzień trzeci. Dawny sarkofag, który powstał zaraz po wybuchu w reaktorze, wybudowano na szybko, bez większego planowania (co nie jest dziwne, bo kto miałby na to czas - trzeba było jak najszybciej działać, co niestety przyczyniło się do śmierci około 50 robotników). Na moich zdjęciach widać takie wielkie, półokrągłe "pudełko" - to właśnie nowy sarkofag. Zapytacie zapewne czemu wybudowano go obok tego nieszczęsnego reaktora, a nie nad nim. Odpowiedź w teorii jest prosta: ponieważ jakiekolwiek działania w bliskiej odległości od reaktora byłyby zbyt niebezpieczne. W takim razie nowy sarkofag wybudowano obok i potem przy użyciu ogromnych szyn „nałożono” go na reaktor. Z zawrotną prędkością 10 metrów na godzinę, co oznacza, że operacja zajęła około trzech dni. Piszę to wszystko, jakby to była bułka z masłem, ale bierzcie pod uwagę fakt, że nowy sarkofag to największa poruszająca się budowla na świecie (i w istocie jest przeogromna).

Po zwiedzeniu elektrowni powróciliśmy do Prypeci. Najwyższe budynki tutaj to dwa wieżowce nazwane pieszczotliwie Fujiyama i Fujiyama bis. Mają 16 pięter i widok z dachu zwala z nóg - widać stamtąd najlepiej jak opuszczonym miastem zajęła się już natura. Prypeć to w rzeczywistości ogromny las, z którego koron drzew od czasu do czasu wyłania się jakiś większy budynek.

W Fujiyamie bis, na przedostatnim piętrze, spotkałem niespodziewanego gościa – bardzo dobrze zachowane ciało psiaka, który prawdopodobnie zabłądził wśród labiryntu schodów. Wieżowiec robi ogromne wrażenie, zwłaszcza kiedy zwiedzimy znajdujące się tam zrujnowane mieszkania (w jednym z nich znalazłem rozpadające się, ale wciąż działające pianino). Jednak ciarki na plecach wywołała lista mieszkańców, która cały czas wisi tam na ścianie po wejściu na klatkę schodową...

Szkoła. Zniszczona, zrabowana, miejscami waląca się. W sali języka rosyjskiego ciągle widać duże litery do nauki cyrylicy, a z szafek ktoś powyrzucał wszystkie książki, które ułożyły się w ogromny zakurzony stos. W sali do chemii nieustannie stoją specjalistyczne ławki do wykonywania eksperymentów z zasadami i kwasami. A w sali do geografii cały czas można znaleźć wielkie mapy każdego z kontynentów (oczywiście z uwzględnieniem podziału politycznego sprzed 1987 roku).

Na koniec eksplorowaliśmy jeszcze miejski basen, dom kultury (gdzie trwały przygotowania do marszu pierwszomajowego, ale z wiadomych przyczyn wszystko porzucono), teatr (sufit z reflektorami zawalił się na obrotową scenę), hotel, stadion i oczywiście wesołe miasteczko. Moje pisanie jednak nie odda niesamowitego klimatu tamtych miejsc. Pewna upiorność, tajemniczość... Która jest o tyle fascynująca, że historię miasta i ich mieszkańców możesz odkrywać sam, znajdując rzeczy, które używali na co dzień i których nie mieli okazji zabrać ze sobą podczas ewakuacji. Zaczynasz rozmyślać o tym, że na dobrą sprawę nic nie jest pewne. Że wszystko może zakończyć się z dnia na dzień, nawet wtedy kiedy najmniej się tego spodziewasz. Ale natura i tak zrobi swoje i po czasie wszystko wróci do stanu wyjścia, zatoczymy koło…

widział/spisał/sfotografował/Michał Antczak

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila.