Historia umocowana w imadle - historia narzędzia z KL Stutthof

Ojciec mój, Wiktor Melerski (1914 -1996) był żołnierzem Wojska Polskiego w czasie kampanii wrześniowej 1939 roku. Zmobilizowany został w sierpniu 1939 r. w jednostce wojskowej w Bydgoszczy. Po wybuchu wojny wraz z innymi żołnierzami przetransportowany został do Twierdzy Modlin, skąd przedzierał się ze swoją jednostkę do Rumunii. Został internowany i osadzony w obozie na Węgrzech, gdzie przebywał do zakończenia drugiej wojny światowej. Po powrocie do kraju, otrzymał pozwolenie od ówczesnych władz państwowych na pozyskiwanie mienia po wojsku niemieckim na Mierzei Wiślanej. Generalnym celem jego poszukiwań były wojskowe samochody ciężarowe. Wraz z kolegami i przyszłymi wspólnikami firmy transportowej „STOKÓŁ” zwiózł transportem kolejowym do Lipna (w pobliżu Włocławka), gdzie wówczas mieszkaliśmy, 12 samochodów ciężarowych pozostawionych przez wojska niemieckie.

            W mojej dziecięcej wówczas pamięci utkwił fakt, jak ojciec opowiadał, że w okolicach Suchacza, w przydrożnych rowach leżały jeszcze szkielety ofiar wojny. Dookoła pełno było pozostawionych karabinów, hełmów i innego sprzętu, np. w jednym miejscu natrafili na stertę akumulatorów. Okolice były jak wymarłe. Oprócz strażnic wyzwolicieli, żołnierzy Armii Czerwonej, tylko ślady chaosu wojennego. Przed kontrolami i rewizjami ze strony Rosjan ratowała ich bańka samogonu z Kujaw i zabrany własny prowiant.

            W trakcie tych poszukiwań ojciec wraz ze kolegami przebywał również na terenie zniszczonego wówczas byłego obozu koncentracyjnego Stutthof. Był to rok 1946. Podczas pobytu na terenie dawnego obozu, jak mi opowiadał, znalazł i zabrał imadło, które zamontował w swoim garażu w Lipnie. Używał je przez wiele lat.

W roku 1954 lub 1955 do ojca przyszedł jego kolega - wspólnik Roman Tarnowski, także mieszkaniec Lipna, mechanik samochodowy i prywatny przedsiębiorca transportu ciężarowego. Spotkanie odbyło się w garażu mojego ojca. Rozmawiali jak zwykle o swojej pracy, samochodach i trudach codzienności. W pewnym momencie Roman Tarnowski nagle zasłabł. Po ocuceniu go przez kolegów i pytaniach o przyczynę zasłabnięcia, Roman Tarnowski zapytał mojego Ojca:

- Wiktor – skąd masz to imadło?

- Z dawnego obozu koncentracyjnego Stutthof - odpowiedział zgodnie z prawdą mój Ojciec.

- A czy ty wiesz, że ja na tym imadle pracowałem ponad dwa lata w tym obozie - odpowiedział Tarnowski.

            Mój Ojciec nie krył zaskoczenia, bo cóż to za niezwykłe zrządzenie losu, że przypadkowo znalezione imadło przez wiele lat było narzędziem pracy w tak strasznym miejscu jak Stutthof. Zaproponował oczywiście, że odda je koledze, może na pamiątkę. Tarnowski zdecydowanie odmówił.

            Tę opowieść usłyszałem od Ojca jeden raz, kiedy przedstawiciele władzy ludowej przybyli do naszego domu w Lipnie i skonfiskowali ojcu sześć wyremontowanych już samochodów ciężarowych, na których gromadzenie wcześniej wyrazili zgodę. Nakazali również zakończyć prywatną działalność gospodarczą.

            W roku 1996 zmarł mój ojciec, a imadło trafiło do mnie. W Lipnie już nie mieszkam od wielu lat, ale ta przedziwna „pamiątka ze Stutthofu” wędruje ze mną. Odszyfrowałem inskrypcje z imadła: wyraźnie widoczne są cyfry i litery- 125?? 571, BERLIN? LUD LOEWE &Co AG. Wyjaśnień szukałem w Muzeum Stutthof, skąd otrzymałem poniższe potwierdzenie:

Nawiązując do naszej rozmowy telefonicznej chciałabym Pana poinformować, że Roman Tarnowski był więźniem KL Stutthof od 22.05.1943 r. Miał on numer obozowy 23 159. Adres jego zamieszkania zgadza się z podanym przez Pana, więc jest to ta sama osoba.”

            I w zasadzie mógłbym zakończyć historię imadła ze Stutthofu. Ale ta ojcowska opowieść sprzed lat obudziła w mnie chęć głębszego poznania obozowych losów Romana Tarnowskiego. Dzięki przychylności pracowników Muzeum Stutthof udało mi się zdobyć skany zachowanych dokumentów obozowych więźnia Romana Tarnowskiego. Na stronie internetowej www.historycy.org trafiłem na informację, że Roman Tarnowski, pseudonim „Pancerz”, od 1942 roku był komendantem Armii Krajowej w Lipnie. 5 maja 1943 roku w wyniku obławy Gestapo znaczna część konspiracyjnej siatki Armii Krajowej Rejonu Lipno została aresztowana. W tej grupie znalazł się również Tarnowski.

            Takiej informacji nie można było już zbagatelizować. Zachęciło to mnie do dalszych poszukiwań. Pojechałem do Lipna. Dzięki pomocy mojej kuzynki dowiedziałem się, że nikt z rodziny Romana Tarnowskiego nie mieszka od lat w Lipnie. Jedynym dzieckiem, które jeszcze żyje jest córka, Pani Krystyna Krzeszewska zamieszkała w Piszu. Po wielu telefonach udało nam się w końcu spotkać w Warszawie, u córki Pani Krystyny. Wybrałem się tam z synem Maksymilianem, który wspomagał mnie, jako fotograf. Rodzina wyraziła zgodę na rozmowę i przekazanie do publikacji zdjęć i pamiątek po ojcu i dziadku.

Jak Roman Tarnowski trafił do obozu koncentracyjnego Stutthof?

            Roman Tarnowski urodził się 30 grudnia 1910 roku w miejscowości Osówka w powiecie lipnowskim. Rodzicami jego byli Jan i Józefina z domu Zielska. W momencie aresztowania mieszkał w Lipnie przy ulicy Wolności 44. Z zawodu był ślusarzem - mechanikiem. Żonaty z Kazimierą z domu Marciniak. Był ojcem trojga dzieci – dwóch synów Jerzego i Andrzeja oraz córki Krystyny.

             W karcie obozowej „Konzentrationslager Stutthof – Personalien” wpisana jest data aresztowania Tarnowskiego przez Gestapo w Grudziądzu 6 maja 1943 roku.

            Dokument drugi wystawiony przez Gestapo w Grudziądzu, datowany na 8 czerwca 1943, podpisany przez Untersturmführera Rassatz (?) - podpis nieczytelny, zawiera informacje, że Roman Tarnowski został przetransportowany do obozu koncentracyjnego Stutthof 22 maja 1943 roku. Zakwalifikowany do Lagerstufe II, jako więzień polityczny. W uzasadnieniu powodu aresztowania i skierowania do obozu koncentracyjnego czytamy:

 „T. ( Tarnowski) wiedział o istnieniu polskiego ruchu oporu i brał w nim udział. Komendant rejonu poznał go, jako członka ruchu oporu i później powołał go na miejscowego komendanta. W krótkim czasie po tym Tarnowski został komendantem rejonowym. T. (Tarnowski) twierdzi, że nie należał do żadnego organizacji ruchu oporu i podważa zeznania świadka. Jednakże istnieje poważne podejrzenie, że Tarnowski brał udział w wysoce niebezpiecznych, zdradzieckich działaniach.”

            Z uzasadnienia funkcjonariusza Gestapo jasno wynika, że Roman Tarnowski został zdradzony i wydany przez innego członka ruchu oporu. Fakt ten potwierdza w rozmowie córka Krystyna: „Po wojnie przyszedł do ojca ten, który go zdradził. Prosił ojca o wybaczenie. Twierdził, że też był bity i torturowany, skazany do innego obozu lub więzienia, Prosił również ojca, aby poświadczył jego zaangażowanie w ruchu oporu, ponieważ ubiegał się o uznanie go, jako więźnia politycznego, aby mógł być przyjęty do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD). Ojciec nie wybaczył mu tej zdrady i nie poświadczał. Opowiadał nam, że po kilku dniach uwięzienia wprowadzono go do sali, w której za stołem siedział denuncjator przy pełnym talerzu dymiącej jajecznicy. Gestapowiec zapytał go czy to jest komendant?. Odpowiedź była potwierdzająca. Ojciec nie przyznawał się i wówczas Gestapowiec nakazał zdrajcy przysięgać na krzyż, że mówi prawdę. Na ten sam krzyż przysięgał ojciec, że nie jest prawdą, że był aktywnym członkiem ruchu oporu. „

            W chwili aresztowania Romana Tarnowskiego jego córka Krystyna miała siedem lat. Do dziś pamięta tamten dzień: „Szliśmy z mamą i moim bliźniaczym bratem Jerzym do kościoła na nabożeństwo majowe. Przed kościołem w Lipnie podszedł nieznany nam mężczyzna Polak i powiedział mamie, że ojca aresztowało Gestapo. Mama zostawiła nas samych przed kościołem na ulicy i pobiegła do mieszkania. Mieszkaliśmy wtedy, po wysiedleniu, na dzisiejszej ulicy 15 Grudnia w byłych koszarach. W kuchni, pod podłogą była skrytka, w której tata przechowywał dokumenty i „bibułę” AK, zanim przyszło Gestapo dokonać rewizji, mama zdążyła zniszczyć zawartość schowka. W siedzibie Gestapo w Lipnie pracowały Polki, jako sprzątaczki i to one mówiły mamie, że ojciec został strasznie pobity i torturowany. Nie mógł leżeć ani na plecach, ani na brzuchu, jedynie klęczał i opierał się na łokciach, ociekał krwią. Do końca życia odczuwał ból w barku. Wieszano go za związane ręce. Cierpiał też na bóle głowy, na której miał kostniak, ślad po torturach kapiącej wody.”

W obozie koncentracyjnym Roman Tarnowski pracował w warsztacie i w cegielni. Robiono na nim eksperymenty medyczne. Żona wiedziała, że panuje w obozie straszny głód. Z rodzinnych przydziałów wysyłała paczki żywnościowe. W wydrążonym bochenku chleba przesyłała mu zdjęcia dzieci i wiadomości. W trakcie pracy w warsztacie, między innymi przy użyciu imadła, Roman Tarnowski wykonał wiele oryginalnych metalowych ozdób, które dziś stanowią cenną po nim rodzinną pamiątkę.

 Krótko przed wyzwoleniem KL Stutthof Roman Tarnowski zachorował na czerwonkę. Choroba wyniszczyła jego organizm do tego stopnia, że został uznany za zmarłego i skierowany wraz z innymi ciałami do spalenia w obozowym krematorium. Na stercie trupów inni więźniowie odkryli, że Tarnowski oddycha. Wynieśli go z grupy nieżyjących więźniów i ukryli w baraku. Kiedy nastąpił marsz śmierci pomogli mu iść podtrzymując go lub nawet niosąc. Kiedy nie miał już siły dalej iść, został położony gdzieś w przydrożnym rowie. Jakimś cudem, niedobity przez strażników, uratował go rolnik - Niemiec. Zaopiekował się wynędzniałym Tarnowskim, pomógł powrócić do zdrowia i sił, pielęgnował przez kilka miesięcy.

Roman Tarnowski powrócił do Lipna dopiero w maju 1945 roku. „Traciliśmy nadzieję, że wróci – opowiada córka Krystyna – było już ciepło, maj 1945, przyszedł w ubraniu obozowym i w czapce pasiaku z węzełkiem w dłoni. Bawiłam się z bratem na podwórku, poznałam go od razu, był to dla nas szok i olbrzymia radość, bo inni więźniowie, którzy wracali w styczniu mówili mamie, że widzieli, jak zginął w obozie, inni twierdzili, że w marszu śmierci. Wrócił do nas, do rodziny z opóźnieniem, ale wrócił i przyniósł nam obozowe prezenty wykonane własnoręcznie.

            Komisja lekarska stwierdziła u Romana Tarnowskiego 80 % utraty zdrowia. Otrzymał odszkodowanie za bycie królikiem doświadczalnym.

            To nie był jednak koniec jego udręki. Jako były AK-owiec, mimo obozowego udokumentowanego doświadczenia, Roman Tarnowski był dla władzy ludowej podejrzanym osobnikiem. W dodatku po wojnie Tarnowski należał do PPS-u (a nie jak należało do PPR – u). Po przymusowym zjednoczeniu PPS z PPR i powstaniu PZPR w 1948 roku, Tarnowski oddał legitymację PPS i nie wstąpił do nowej partii. Dlatego pod koniec lat 40-tych i do połowy 50–tych często był przetrzymywany po kilka dni w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa, szczególnie przy okazji świąt państwowych. I tu smutny chichot historii, bo ówczesny areszt UB znajdował się w dawnej siedzibie Gestapo w Lipnie.

            Zapytałem Panią Krystynę, czy ojciec był w Stutthofie po wojnie? Odpowiedziała, że jeździł tam z własnej woli trzy albo cztery razy. Pierwszy raz pojechał ze swoim, jedynym bratem Czesławem Tarnowskim i jego żoną Angielką Gladys, która zemdlała na widok krematorium. Czesława Tarnowskiego wybuch drugiej wojny światowej zastał na pokładzie MS Batory. Wracał z Argentyny, gdzie udał się w celach spadkowych po zmarłym ojcu. W Anglii do zakończenia wojny był mechanikiem w Dywizjonie 301. Innym razem Roman Tarnowski odwiedzał obóz wraz z żoną i dziećmi.

            Roman Tarnowski zmarł w 2007 roku w Toruniu. Rodzina do dziś przechowuje z należną czcią pamiątki po ojcu i dziadku.

            Imadło mojego Ojca - i jak się okazało obozowe narzędzie pracy przymusowej Romana Tarnowskiego - znajduje się wśród moich rodzinnych pamiątek. 

 

Mirosław Melerski

 

 

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: