Życiorys tej aktorki jest tak niesamowity, że sam już wystarczyłby na scenariusz dla kilku filmów z różnych gatunków. Nie tylko losy wojenne, ale i wszystko, co stało się potem uczyniło z Ingrid van Bergen jedną z najgłośniejszych i najważniejszych postaci dzisiejszych niemieckich mediów.
Ingrid van Bergen urodziła się 15 czerwca 1931 r. w Gdańsku-Wrzeszczu. Ojciec wysłany na front wschodni, poległ już pierwszego dnia ofensywy niemieckiej na Związek Radziecki. Swoje dzieciństwo spędzała Ingrid zarówno w Gdańsku jak i na mazurskiej wsi. Szczególnie po śmierci ojca, matka van Bergen, wychowująca czwórkę dzieci, zdana była na pomoc rodziców i przeniosła się do nich do Sopotu.
Już pierwsze występy publiczne Ingrid van Bergen nie były typowe dla znanych życiorysów aktorek. W czasie wojny wcielono ją do Spielschar, to znaczy, do grupy młodzieży o ambicjach artystycznych, działającej w strukturach Hitlerjugend. Zadaniem ich było, występami teatralnymi lub przedstawieniami muzycznymi umilać czas żołnierzom przebywającym na urlopach,. Jak dla wielu podobnych jej dziewcząt i chłopców wstąpienie do Spielschar było alternatywą dla regularnej służby w szeregach Bund Deutscher Mädel. Po pierwszych większych atakach samolotowych na Gdańsk matka Ingrid zdecydowała się na ucieczkę. Ta też stała się dla 14-letniej dziewczyny życiową traumą. Po wielu próbach dostali się na statek „Moltkefels”. Na wysokości Helu statek zaatakowany został przez samoloty radzieckie. Ingrid przeżyła ten atak, ale była świadkiem śmierci ponad 500 osób. Rodzina dostała się na szalupę ratunkową, która dopłynęła do brzegu półwyspu. Jak przyznała dopiero w jednym z wywiadów telewizyjnych przed kilku laty, podczas pobytu w Helu została kilkukrotnie zgwałcona. Matka Ingrid postanowiła podjąć próbę kontynuacji ucieczki, która zakończyła się w obozie przesiedleńczym w duńskim Skagen. Po wielu perturbacjach rodzina dotarła do Niemiec dopiero w roku 1948.
Stworzona dla sceny
Ingrid van Bergen dysponowała wszystkim, by stać się gwiazdą. Nigdy nie miała problemów z nauką, ani też nie brakowało jej talentu, no i przede wszystkim urody. To i z łatwością, po zaliczeniu matury, przyjęto ją do Wyższej Szkoły Muzycznej w Hamburgu. Tam pobierała wykształcenie zarówno aktorskie, jak i wokalne. Po przeniesieniu się do Berlina, mając za sobą już pewne doświadczenie na scenie kabaretowej, została przyjęta do renomowanej grupy kabaretowej „Stachelschwein“, gdzie poznała i wspólnie występowała z innym aktorem rodem z Wrzeszcza, a był nim Wolfgang Völz.
Pierwszą, niewielką rolę, otrzymała „po warunkach”. W „Bildnis einer Unbekannten“ (Portret Nieznajomej) z roku 1954 wcieliła się w rolę modelki. Następne role coraz bardziej przykuwały uwagę branży. Szybko okrzyknięto ją nadzieją niemieckiego kina. Kino powojenne miało w Niemczech ogromny problem. W zasadzie nie podejmowano poważniejszych tematów, by nie zostać posądzonym o resentymenty sprzed lat. Królował niepodzielnie „Heimatfilm”, to znaczy wywodzący się z czasów międzywojennych gatunek opowiastek, najczęściej z wielką miłością w tle, a scenerią była przyroda niemiecka, najczęściej góry. Ingrid van Bergen, piękna, postawna, o posągowych rysach, silnym temperamencie i nisko osadzonym, lekko szorstkim głosie kompletnie do tego cukierkowego świata nie pasowała. Branża też czekała na kogoś takiego, ale, jak po latach przyznano, nie była jeszcze na nią gotowa. Bliżej niż do głównej gwiazdy Heimatlfilmów Romy Schneider (Sissi), było jej do takich figur jak Marlene Dietrich. Wielka dama kina niemieckiego Hildegard Knef mianowała ją swoją następczynią, dodając jednocześnie, że „...no tak, ale w czym ona będzie grać?”. Mimo niezbyt sprzyjającym tendencjom van Bergen grała już bez przerwy. Obsadzano ją po warunkach, to znaczy w rolach dam za kontuarem barowym, niewiernych żon, czy też prostytutek. Nie grając głównych ról i tak stała się jedną z najbardziej znanych aktorek. To ona między innymi przyczyniła się do emancypacji młodego, powojennego obrazu wielkomiejskich Niemek, których coraz większa ilość nie chciała żyć w atmosferze jak z reklamy proszku do prania, czy odkurzaczy.
Uchodząca w branży za najinteligentniejszą, a jednocześnie jedną z najbardziej pracowitych niemieckich aktorek, zaczęła z czasem odczuwać niedosyt, widząc, że kino niemieckie w dalszym ciągu nie ma jej wiele do zaoferowania. Mimo, że trafiały się jej też poważniejsze zadania, przykładowo w produkcjach zagranicznych, gdzie grała u boku Kirka Douglasa (Miasto bez Litości 1961), Roberta Mitchuma (Fałszywy Zdrajca 1962), czy Giulietty Masiny. Na szczęście, jak sama często wspomina w wywiadach, był jeszcze teatr. W nim, grając na deskach najważniejszych niemieckich teatrów, spełniała się aktorsko.
Morderczy romans
Będąc kobietą, obiektem westchnień mężczyzn, mimo niezliczonej ilości adoratorów, jej życie prywatne nie układało się. Cztery razy wychodziła za mąż i wiązała się w liczne romanse. W kręgach artystycznych taka ilość małżeństw, oraz liczne romanse nie robiły zwykle na nikim wrażenia. Ale nie w przypadku Ingrid van Bergen. Bo właśnie historia jednego jej romansów, a przede wszystkim jego koniec, stał się największą sensacją niemieckiego show-biznesu powojennych lat. W nocy z 2 na 3 lutego 1997 r, na prywatnej posesji w jednym z modnych kurortów bawarskich znaleziono martwe ciało maklera finansowego Klausa Knathsa, kochanka Ingrid van Bergen. Na terenie posesji przebywała również van Bergen. Niemal natychmiast stało się jasne, że to ona musiała dokonać zabójstwa swojego kochanka. Wybuchła największa sensacja, nie tylko show-biznesu, powojennych Niemiec. Przez całe miesiące nie mówiono w kręgach artystycznych o niczym innym. W trakcie procesu Ingrid van Bergen przyznała się do winy. Ale i tu van Bergen pozostawiła po sobie piorunujące wrażenie. Do dzisiaj wszyscy żyjący uczestnicy procesu wspominają zeznania van Bergen. Odpowiedzi na pytania były tak przemyślane i składne, że nadawały się bez najmniejszych korekt do druku. Nie starała się w tych zeznaniach w najmniejszym stopniu wybielić swojej sytuacji. Została skazana za zabójstwo w afekcie na 7 lat pozbawienia wolności. Po pięciu latach zwolniono ją za dobre sprawowanie.
Życie po życiu
Tak określiła swoją sytuację po wyjściu z więzienia Ingrid van Bergen w jednej z dyskusji telewizyjnych. Miała świadomość, że dalsza kariera zależała w dużej mierze od tego, czy branża się obyczajowo przełamie, czy nie. Po początkowych trudnościach udało się van Bergen wrócić do kariery aktorskiej. Grała głównie w serialach i filmach telewizyjnych, co w latach 90-tych gwarantowało powrót do elity aktorskiej kraju. Obok ról telewizyjnych wróciła do teatru, a jej role spotykały się z powszechnym uznaniem fachowców.
Wielki Comeback po 80tce!
Swoją Biografię wydała van Bergen co prawda już w roku 1994. Zauważona została jednak dopiero po latach. Zbiegło się to z występem Ingrid van Bergen w bardzo popularnym niemieckim Reality Show „ Dschungelcamp- Jestem celebrytką, zabierz stąd”. Początkowo chciano jej udziału bardziej jako gag, gdyż była ponad dwa razy starsza od reszty prominentnych uczestników. Ale nie van Bergen; pojechała, zobaczyła i... wygrała. Od tego czasu, a także po wyciągnięciu z szuflady jej autobiografii, zaczęto postrzegać Ingrid van Bergen jako osobę mającą coś więcej do powiedzenia, niż tylko o swoim aktorstwie. Do dzisiejszego dnia jest stałym gościem w szanowanych w Niemczech dyskusjach publicystycznych. Wypowiada się w nich na najróżniejsze tematy społeczne; od sytuacji osób starszych, przez ochronę zwierząt, po sprawy polityczne. Ogromne wrażenie robi jej niezwykła, jak na 85 lat trzeźwość umysłu i niesamowita kondycja intelektualna. Dzisiaj jest van Bergen niekwestionowanym autorytetem nie tylko swojego pokolenia.
Ingrid van Bergen nie tylko grała na scenie, ale też śpiewała. Jej album „Und trotzdem singe ich” (Śpiewam pomimo...) jest swego rodzaju podsumowaniem, jej osobistą retrospektywą.
Ingrid van Bergen w Gdańsku
Van Bergen niezbyt często wypowiada się o Gdańsku, ale podczas jednej z jej podróży towarzyszyła jej kamera telewizyjna. W czasie spaceru po Gdańsku-Wrzeszczu, po jej miejscach z dziecięcych lat stwierdziła, że Wrzeszcz został z jednej strony bardzo zniszczony, ale z drugiej, na szczęście zachowały się podwórka dzisiejszych ulic Konopnickiej i Waryńskiego „... to był mój świat i on tu trwa”.
Marek Kozłow
Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila.