Zagłodzić Polaków czyli system kartkowy w Generalnej Guberni

Niemieccy okupanci uruchomili system kartkowy najwcześniej w Krakowie. Miało to miejsce 13 listopada 1939 r. W Warszawie ruszył on dopiero 15 grudnia. Obejmował ludność nierolniczą, jednak nie każdy mieszkaniec Generalnego Gubernatorstwa mógł otrzymać kartki. Prawo do nich miały tylko osoby o potwierdzonym zatrudnieniu. W praktyce nie chodziło o reglamentację żywności, lecz o zagłodzenie Polaków.
 
Na kartki sprzedawano przede wszystkim chleb. Jego dzienna racja wynosiła od 150 do 300 gramów. Popularnie nazywano go „dźwiękowcem”, ponieważ powodował wzdęcia. Był niesmaczny oraz cienki, czarny, kwaśny, gliniasty i gorzki. Niektórzy wspominali, że przypominał raczej blok betonu niż żywność. Pojawiały się także inne nazwy, które dobrze oddają jakość wypiekanego dla Polaków chleba, np. koksowiec, ponieważ przypominał węgiel. Pieczywo to prześmiewczo nazywano także „gubernatorem” na „cześć” Hansa Franka.
 
Innym produktem na kartki była marmolada. Nikt nie wiedział, z czego ją przygotowywano. Ten niemiecki „przysmak” był albo wodnisty albo w konsystencji strasznie twardy, a smakował jak świeca. Prawdopodobnie znajdowała się w nim pasta z buraków i inne tego typu wypełniacze. Niemiecka propaganda utrzymywała, że marmolada to świetny, pełnowartościowy produkt ze świeżych owoców z dodatkiem cukru.
 
Symbolicznie na kartki wydawano także inne produkty, jak mąka, cukier, makaron, mięso czy słodycze. Raz na rok dla dziecka przypadał 1 cukierek. Gdyby Polacy żywili się tylko tym, co oferowano na kartki, zmarliby z głodu ze względu na małe racje żywnościowe i złej jakości produkty.
 
W reakcji na zaproponowany przez Niemców system żywienia rozkwitła kontrabanda, przemyt i szmuglowanie żywności ze wsi do miast. Podczas okupacji Warszawa stała się wręcz centrum czarnego rynku. Jedni sprzedawali całe wagony towarów, inni kilka gramów kiełbasy. Handlowali wszyscy – Polacy, Żydzi i Niemcy. Oprócz żywności istotnym towarem na czarnym rynku był bimber. Z humorem tę okupacyjną rzeczywistość oddają słowa piosenki: „Teraz jest wojna, kto handluje, ten żyje. Jak sprzedam rąbankę, słoninę, kaszankę, to bimbru się też napiję”. Oczywiście okupant i jego służby ścigały ten proceder, jednak nie mogły go zupełnie zahamować. Wręcz odwrotnie, wielu Niemców korzystało na nim, współpracując z różnego rodzaju dorobkiewiczami, cwaniakami, prostytutkami oraz z pozbawionym wszelkich zahamowań marginesem społecznym.
 
oprac. KLB
foto/Wikipedia
 

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: