Moje najlepsze na świecie kociewskie faworki

Razem z panią Zosią – rodowitą Kociewianką, urodzoną i wychowaną w Gminie Morzeszczyn we wsi Lipia Góra – usmażyliśmy najprawdziwsze kociewskie faworki zwane również chrustami. Wszystko zgodnie z recepturą, która w kuchni pani Zosi funkcjonuje od dziesięcioleci. Nie było ani łatwo, ani szybko, ale za to tak pysznie…

Faworki to tradycyjne, chrupkie ciastka w kształcie złożonej kokardki, smażone w głębokim tłuszczu i posypywane cukrem pudrem. To oczywiście spuścizna po kuchni niemieckiej, która długo gościła w kociewskich domach. Od lat walczą z pączkami o tytuł króla karnawału, ale nie nam rozstrzygać o laurach w tym konkursie.

- U nas w domu faworki smażyło się tylko w karnawale. Od zawsze – mówi pani Zosia sięgając po stary, rozlatujący się zeszyt z przepisami – A ponieważ w domu zawsze było dużo ludzi, raz że rodzina liczna, a później, jak już poszłam na swoje to goście przychodzili, to porcje są jak dla połowy wojska, więc proszę się nie przestraszyć.

- A robimy te ze spirytusem czy te bez?

- Ze spirytusem, co sobie będziemy żałować – śmieje się pani Zosia – a tak poważnie, to te ze spirytusem są podobno zdrowsze. Spirytus w cieście zapobiega nadmiernemu wchłanianiu się tłuszczu w trakcie smażenia. To dla tych, którzy się cholesterolem przejmują.

Przepis na faworki, z którego korzystałyśmy:

1 kg mąki.

1/2 kostki Kasi.

5 całych jajek.

5 łyżek cukru.

500 ml kwaśnej śmietany.

1 proszek do pieczenia.

5 kostek smalcu do smażenia.

cukier puder do posypania.

    Sposób przygotowania:

    1. Mąkę siekamy z połową schłodzonej Kasi, dodajemy żółtka, cukier, sól, spirytus i tyle śmietany, aby wyrabiane ciasto było dość twarde (jak na makaron).

    2. Wyrabiamy tak długo, aż na przekroju ciasta zaczną się pojawiać pęcherzyki powietrza.

    3. Następnie uderzamy ciastem o stolnicę lub bijemy je wałkiem. Rozpłaszczającą się kulę zwijamy i znowu bijemy - i tak co najmniej przez 15 minut. Wszystko to ma na celu wtłoczenie w ciasto jak największej ilości powietrza.

    - Do tego potrzeba siły, bo ciasto musi być porządnie obite. To dodatkowo wydłuża jego powstawanie – mówi pani Zosia – Co zniechęca dzisiejsze młode panie do ich robienia. Bo nie da się robotem kuchennym, ani malakserem, a trzeba ręką i siłą.

    4. Gdy ciasto już jest wystarczająco mocno obite, rozwałkować je cieniutko, radełkiem lub nożem wykrajać prostokąty o wymiarach około 12 x 3 cm. Każdy pasek naciąć wzdłuż pośrodku i jeden z końców przewlec przez otwór.

    5. Smażyć w gorącym tłuszczu.

    - Ile domów, tyle sposobów i przepisów – mówi pani Zosia stojąc nad głębokim rondlem, w którym rozgrzewa się smalec wieprzowy – Do smażenia zawsze się u mnie w domu używało smalcu – mówi pani Zosia – Smalec musi być mocno rozgrzany. Żeby sprawdzić czy jest odpowiednio gorący można wrzucić mały kawałeczek ciasta, jak zacznie się od razu smażyć i bąbelkować, to tłuszcz jest dobry i można zaczynać. Dzisiejszy smalec ma tylko jedną wadę. Pieni się. Nie wiem od czego to zależy, jeszcze dwadzieścia lat temu można było i dziesięć patelni usmażyć, a teraz przy siódmej to już kipi.

    6. Usmażone faworki odsączyć na ręczniczku papierowym.

    7. Oprószyć cukrem pudrem.

    - To nie jest robota dla leniwych – śmieje się pani Zosia – Bo to i namęczyć się trzeba z tłuczeniem ciasta, i nastać przy patelni, i w domu się od smalcu nasmrodzi. Ale efekt smakowy jest.

    Przy pysznej kawie i konsumpcji jeszcze ciepłych kociewskich pyszności pani Zosia nie omieszkała przypomnieć piszącej te słowa pewien epizod z dzieciństwa, gdy ta nieźle przyczyniła się do smażenia właśnie faworków.

    Od dzieciństwa wiedziałam, że smażenie faworków to ciężka robota. Otóż gdy miałam lat może 12, zostałam posłana do pobliskiego sklepu po smalec do smażenia. Na karteczce od mamy widniał wpis „5 k. smalcu”. Co miało oczywiście znaczyć 5 kostek. Nie wiem jakim cudem, ale kupiłam 5 kilo smalcu. Ledwo doczłapałam do domu, objuczona jak osiołek. Najważniejsze, że bury nie było, a smalec się nie zmarnował. Został na później. A kociewskie faworki każdemu polecam. Nie tylko jeść, ale i zrobić. 

    Na okoliczność smażenia panią Zosię przesłuchała

    Karolina Łucja Białke

    Pozostałe teksty o moim wielkim kociewskim czymśtam przeczytasz tu:

    http://strefahistorii.pl/article/6500-moje-wielkie-kociewskie-haftowanie

    http://strefahistorii.pl/article/6478-moje-wielkie-kociewskie-wesele

    http://strefahistorii.pl/article/6487-moje-wielkie-kociewskie-swiniobicie

    http://strefahistorii.pl/article/6706-moje-wielkie-kociewskie-gotowanie-szturane-i-szmurowane

     

    Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

    Tagi: