Willa Orla bezprawie i twarze właścicieli

Gdynia, willa orla, www.polnocna.tv, www.strefahistorii.pl, Bartosza Gondek

Nadpalone ruiny zabytkowej Willi Orle w centrum Gdyni, to dowód bezsilności państwa i samorządów wobec zamierzonej dewastacji przez prywatnych właścicieli i inwestorów wartościowych, lecz trudnych do skomercjalizowania obiektów zabytkowych. Skoro prawo nie działa, może czas -  zacząć pokazywać ich zasłonięte paskiem twarze?

Bartosz Gondek

Wybudowana w latach 1927 – 1928, na Kamiennej Górze, Willa Orla widoczna jest z Muzeum Miasta Gdyni i przystanku gdyńskiej kolejki na punkt widokowy. Drewniany budynek na solidnej podmurówce wybudowano w stylu narodowo – zakopiańskim dla inż. Franciszka Drobniaka. W rejestrze zabytków znajduje się od 1984 roku. Jeszcze dziesięć lat temu, choć w nie nalepszej kondycji, cieszył oko miłośników architektury dworkowej. Tak było, do 2016 roku, kiedy to w pozbawionym opieki właścicieli, niszczejącym obiekcie spłonął dach. Od tego czasu W przeprowadzonej po pożarze inspekcji obiektu, ówczesny Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków tak wypowiadał się dla Dziennika Bałtyckiego:

- Willę można uratować. Ze środków Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Gdańsku zlecimy ekspertyzę dotyczącą odpowiedniego zabezpieczenia obiektu - mówi Dariusz Chmielewski, PWKZ. - Niezwłocznie wydamy odpowiedni nakaz, niewykluczone jednak, że ze względu na skomplikowaną sytuację własnościową, (willa ma kilku właścicieli), będziemy musieli wystąpić do Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku o dodatkowe fundusze na wykonanie prac w ramach remontu zastępczego.

Właściciele mieli też doraźnie zabezpieczyć obiekt i zabezpieczyć dach. Tego ostatniego nie zrobili.

Mijały lata. Obiekt wizytowały kolejne komisje konserwatorskie. Sypały się kolejne nakazy. W międzyczasie tymczasowe zabezpieczenie willi ukegło dewastacji i dziś znowu każdy może do niej wejść. Podczas ubiegłorocznej kontroli konserwator dał czas właścicielom aby, po czterech latach, do 30 listopada, wreszcie zabezpieczyli dach. Byliśmy w Willi Orle kilka dni temu. Nadal można do niej swobodnie wejść. Co więcej, wypromowana przez media, między innymi przez regularnie piszące o obiekcie Trójmiasto.pl – jest na tyle dobrze znana, że kiedy się do niej zbliżaliśmy, czmychnęło z niej kilku ubranych na styl grotołazów, amatorów urbexu, oraz rodzina, która zdecydowała się w sąsiedztwie zabytku pochować ukochanego kotka.

Kiedy zagaiłem temat w urzędzie Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, dowiedziałem się jedynie, że „sprawa jest trudna” i „robią co mogą”.

Tymczasem pozbawiona dachu willa cały czas niszczeje. Pewnego dnia zapewne się zawali i wtedy będzie można w jej miejsce wybudować pięknego, „jednorodzinnego” przewymarowanego, czterpiętrowego betoniaka – jak to się stało już w kilku innych miejscach Kamiennej Góry.

Orla stała się popularna dzięki mediom. Tymczasem w kilku innych miejscach tej podobno najbardziej ekskluzywnej gdyńskiej dzielnicy straszą kolejne, w tym przedwojenne, wille, które pozostawione swojemu losowi, także pozbawione dachów, mają się rozsypać, aby „inwestor” mógł właściwie komercjalizować metr kwadratowy.

Rzecz charakterystyczna. We wszystkich artykułach stroną w którą kierowane są pytania mediów są tylko służby konserwatorskie. Te wojewódzkie i te miejskie. Nikt nie zapytał właścicieli dlaczego uporczywie łamią prawo. Dlaczego, mimo nakazów, popełniając czyn zabroniony, nadal celowo pogarszają stan techniczny zabytkowego obiektu. Może – tak jak w przypadku osób podejrzanych o kradzieże w sklepach, czas wymieniać nazwy firm "inwestorów" lub osób fizycznych, wymieniać ich inicjały i pokazywać twarze, zasłonięte jedynie paskiem? Tu i tu łamane jest przecież prawo.

Pisząc przez lata na ten temat nie mogłem zrozumieć czemu, o ile w przypadku instytucji udaje się wyegzekwować remont/zabezpiecznie obiektu, a inwestor prywatny jest praktycznie bezkarny. Dlaczego w takich wypadkach taki artykuł jak ten, czy wcześniejsze choćby z Trójmiasto.pl, Gazety Wyborczej, czy Dziennika Bałtyckiego, nie są traktowane przez prokuraturę, jako zgłoszenie zawiadomienia o popełnieniu czynu zabronionego. Przecież tak dzieje się w przypadku ujawnienia kradzieży obrazu, czy zniszczenia pomnika. Nie mówiąc już o nagonce na eksploratorów. Wszak to to samo dziedzictwo kulturowe. Mamy też tutaj do czynienia z dewastacją obiektu o znacznej wartości kulturowej i materialnej. Sprawa wydaje się więc prosta. Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, rozdział 11, Art. 108, niszczenie lub uszkadzanie zabytku, stanowi, że:

1.

Kto niszczy lub uszkadza zabytek, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
 
2.
Jeżeli sprawca czynu określonego w ust. 1 działa nieumyślnie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
 
3.
W razie skazania za przestępstwo określone w ust. 1 polegające na zniszczeniu zabytku sąd orzeka na rzecz Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków nawiązkę w wysokości do wartości zniszczonego zabytku.
 
4.
W razie skazania za przestępstwo określone w ust. 1 polegające na uszkodzeniu zabytku sąd orzeka obowiązek przywrócenia stanu poprzedniego, a jeśli obowiązek taki nie byłby wykonalny – nawiązkę na rzecz Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków w wysokości do wartości uszkodzenia zabytku.
 
5.
W razie skazania za przestępstwo określone w ust. 2 sąd może orzec na rzecz Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków nawiązkę w wysokości od trzykrotnego do trzydziestokrotnego minimalnego wynagrodzenia.
 
Więc... o co chodzi?

U

(Red.) Bartosz Gondek fot. Bartosz Gondek

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: