Strefa w podróży: U ordynata na salonach

Pojawia się nagle, tuż za zakrętem, skryty za leciwymi drzewami... I robi niesamowite wrażenie już od bramy, nad którą gości ordynata wita dewiza "To mniey boli". W niewielkiej wioseczce na lubelszczyźnie - w Kozłówce stoi przepiękny pałac należący niegdyś do Zamoyskich. 

To jedno z tych miejsc, które niczym kapsuła czasu, przenoszą nas prosto do XIX wieku, gdy rezydencja w Kozłówce przeżywała okres swej świetności - a to za sprawą oryginalnego wyposażenia - poczynając od zastawy stołowej na powozach kończąc. Do historii tego wyposażenia wrócimy później.

U ordynata na salonach

Przekraczając pałacowe wrota jesteśmy podejmowani jak najdrożsi goście, kroczymy po czerwonych dywanach niczym gwiazdy filmowe - poruszamy się reprezentacyjną klatką schodową ozdobioną monumentalnymi obrazami, zaglądamy do przeogromnego Salonu Czerwonego, o gigantycznej powierzchni 100 metrów kwadratowych i wysokości 9 metrów, bardziej kameralnego Salonu Białego, do Gabinetu Hrabiego, Pokoju Egzotycznego oraz zaglądamy do alkowy obojga państwa, przechodząc przez ich oddzielne sypialnie oraz łazienki. 

Pomieszczenia reprezentacyjne urządzone zostały przez Konstantego Zamoyskiego i jego małżonkę Anielę z Potockich na modłę francuską, a niektóre elementy wprost skopiowano z Wersalu. Długo można wymieniać elementy wystroju: meble gdańskie, włoskie, kolbuszowskie, miśnieńskie piece (jedyne w swoim rodzaju - gdyż hrabia polecił w manufakturze wytłuc wszystkie formy do kafli - by nikt inny nie zamówił takiego samego), marmurowe kandelabry, kryształowe lustra w złoconych ramach(każde w innej) - porcelanowa zastawa, kolekcja sreber, dywanów... Trudno nawet wszystko wymienić. Jednak znacznie ważniejsze jest wrażenie i ekspozycja tych przedmiotów w Muzeum. Zwiedzając je - mamy poczucie, że hrabia był w swoim gabinecie jeszcze chwilę temu, a zaraz wejdzie do swej sypialni, gdzie czeka na niego surdut. Podobne odczucia towarzyszą nam, gdy znajdujemy się w komnacie hrabiny. O jej obecności przypominają pozostawione przy francuskim szezlągu czerwone, domowe pantofle.

Piękna Zofia

Z wielu ścian spogląda na nas jedna, niezwykłej urody niewiasta. To Zofia z Czartoryskich Zamoyska, darzona niezwykłą estymą i poważaniem, nazywana matką rodu - nie bez powodu - wszakże urodziła swemu mężowi, Stanisławowi Kostce Zamoyskiemu, XII ordynatowi zamojskiemu, siedmiu synów i trzy córki. Zofia była nie tylko pięknością, ale także osobą zaangażowaną społecznie. W roku 1814 założyła Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności, na rzecz którego koncertował ośmioletni Fryderyk Chopin. Była również prezeską Towarzystwa Muzycznego w Warszawie. Pogarszający się stan zdrowia zmusił Zofię Zamoyską do wyjazdu za granicę. „Matka Rodu Zamoyskich” umarła na gruźlicę 27 lutego 1837 roku we Florencji. Została pochowana w tamtejszym kościele Santa Croce, a rzeźbę jej nagrobka wykonał Lorenzo Bartolini. Kopię tego nagrobka można podziwiać w kaplicy pałacowej właśnie w Kozłówce. 

Szczęście w nieszczęściu

Ale wróćmy do pytania, jak to jest możliwe, że całe to wyposażenie jest oryginalne, a sam pałac nie ucierpiał w czasie II Wojny Światowej? Historii opowiadanych przez przewodników słyszałam przynajmniej kilka - i tejże właśnie poświęce osobny artykuł, a póki co pokrótce: 

W czasie II wojny światowej majątek należał do Aleksandra oraz Jadwigi z Brzozowskich. Hrabia za wspieranie organizacji podziemnych został osadzony w obozach Auschwitz oraz Dachau. Majątkiem podczas okupacji zajmowała się właśnie Jadwiga, która oczywiście również udzialał schronienia różnym uciekinierom. Gdy do majątku weszli Niemcy, jej godna postawa oraz znakomita znajomość języka niemieckiego, ocaliła dwór przed grabieżą. Majątek żywił niemieckie wojska, dokąd z niego nie odeszły. 

Jadwiga udzieliła gościny księdzu Stefanowi Wyszyńskiemu, który trafił do Kozłówki wraz z pensjonariuszami ośrodka dla niewidomych w Laskach - czym zajmował się zanim został kardynałem i prymasem Polski. Pobyt późniejszego Prymasa Tysiąclecia upamiętnia osobny pokoik - w którym niegdyś mieszkał, z przygotowaną sutanną, z brewiarzem rozłożonym na biurku, z walizką w kącie. 

W roku 1944, w obawie przed zbliżającą się Amią Czerwoną, Jadwiga pakuje najcenniejsze przedmioty, srebra, biżuterię, obrazy i wywozi je do swojego pałacyku w Warszawie. Tam, w trakcie Powstania Warszawskiego, najcenniejsze perły kolekcji Zamoyskich płoną i giną bezpowrotnie. 

A tymczasem w Kozłówce...

Dobrami kozłowieckimi z Warszawy przyjechała opiekować się Aniela Zaleska - przyjaciółka Jadwigi. Nie do końca wiadomo, co działo się w rezydencji Zamoyskich między lipcem a październikiem 1944 roku. Około 20 lipca Aniela Zaleska przyjęła w Kozłówce żołnierzy nadciągającej od Wschodu 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, później przebywali tu żołnierze Armii Czerwonej, Ludowego Wojska Polskiego oraz formowanej w tych okolicach 2 Armii Wojska Polskiego z gen. dyw. Karolem Świerczewskim na czele. Nie sposób odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób udało się Anieli zapanować nad otaczającą ją rzeczywistością. Faktem jednak jest, że z tego okresu i Kozłówka, i jej opiekunka wyszły obronną ręką. Jedna z obowiązujących wersji zdarzeń mówi o tym, że dowodzący oddziałami Armii Czerwonej oficer studiował przed wojną historię sztuki i po wejściu do pałacu, poznał wartość znajdujących się tam sprzętów. Pod karą śmierci zagroził żołnierzom rabunku. Inna wersja głosi, że zrobiło mu się po ludzku żal. A jeszcze inna głosi, że urzekła go postać samej Anieli(która nieco wcześniej owdowiała). 

Pałac i jego przyległości wyłączono z realizacji reformy rolnej i parcelacji ziemi, już oficjalnie powierzając go pod zarząd Zaleskiej, która planowała dla budynków ich szczególne przeznaczenie. Już pod koniec października 1944 roku kierowniczka Wydziału Muzeów i Ochrony Zabytków Resortu Kultury i Sztuki Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego – Joanna Guz pisała w sprawozdaniu, iż „W Kozłówce powiat Lubartów postanowiono stworzyć zalążek przyszłego Muzeum Narodowego”. Niespełna miesiąc później istnienie Muzeum Narodowego w Kozłówce było już faktem, co potwierdza subwencja pobierana na „na cele kultury i sztuki” przez jego dyrektora Kazimierza Biernackiego. Choć Zaleska, według odnalezionej listy płac, otrzymała w stworzonej tu strukturze posadę sekretarki, to najprawdopodobniej była osobą najsilniej związaną z tym miejscem i pełniącą o wiele ważniejszą rolę. Kiedy w październiku 1945 roku muzeum w Kozłówce zmieniło swą osobowość prawną, przyjmując nazwę Państwowego Ośrodka Muzealnego, Aniela Zaleska już oficjalnie stanęła na jego czele.

Mniej więcej w tym samym czasie postarała się o założenie w północnej oficynie Domu Dziecka, w którym schronienie znalazły dzieci osierocone podczas wojny i te, którym rodzice nie mogli zapewnić warunków do życia. Wkrótce w drugiej oficynie zespołu pałacowo-parkowego umieszczono szkołę powszechną.

Przez lata funkcjonowania wszystkich tych instytucji Aniela Zaleska była ich dobrym duchem i najlepszym opiekunem. Borykając się z wieloma przeciwnościami, niepewną sytuacją polityczną, ciągłym zagrożeniem ze strony grasujących „band” i brakami – finansowymi oraz materialnymi – najlepiej jak umiała starła się dbać o pałacowe wnętrza i zgromadzone w nich dobra. Udostępniała przestrzenie na potrzeby innych osób i instytucji, ale bardzo pilnowała, by pałac nie dostał się w niepowołane, nieodpowiedzialne ręce. Pałacowe wnętrza otwarte były dla zwiedzających, którzy mogli oglądać 15 sal wystawowych. Pani Zaleska osobiście oprowadzała grupy po pałacu. Wychowankowie Domu Dziecka podkreślali jej głębokie zaangażowanie i domową atmosferę, jaką potrafiła stworzyć wokół swoich podopiecznych. Pracowała również w szkole jako jedna z nauczycielek. 

To mniey boli... 

Opuszczając Kozłówkę odwracamy się, by ostatni raz ogarnąć spojrzeniem to niezwykłe miejsce i zatrzymujemy wzrok na herbie Zamoyskich i dewizie rodu. Herb Jelita jest umieszczony centralnie nad bramą, a wieńczy go dziewięciopałkowa korona hrabiowska oraz klejnot Półkozic. Przypominamy więc jedną z najpiekniejszych legend herbowych polskiej szlachty. Otóż rycerz Florian Szary, od którego ród bierze swój początek, podczas zwycięskiej bitwy pod Płowcami w roku 1331 odniósł bardzo poważne rany. Przeglądający pobojowisko król Władysław Łokietek dostrzegł rannego rycerza, który własnymi rękami podtrzymywał swoje jelita. Król westchnął: jakież męki musi cierpieć ten rycerz... Na co Florian Szary miał odrzec: To mniej boli, niż rany zadane przez złego sąsiada. Odpowiedź rycerza tak władcę urzekła, że ten polecił swoim medykom leczyć Floriana, a ponad to nadał mu ziemie i nowy herb oraz zawołanie. I uwlonił go od złego sąsiada.

Kozłówka zachwyca i fascynuje. Chce się tu wracać. 

(red.) Karolina Łucja Białke       

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: