Charles Berg - Brösen - opowiadanie kryminalne na strefahistorii.pl

Mamy dla czytelników strefahistorii.pl opowiadanie Charlsa Berga - "Brösen". Autor jest znany w Gdańsku jako twórca kryminałów retro z dawnym Gdańskiem w tle. Debiutancka książka Charlesa Begra "Smierć w Oliwie" została wybrana najlepszym kryminałem na lato portalu granice.pl. 

Brösen – 14 grudzień 1908 rok, poniedziałek
1. Mroźne powietrze wściekle uderzało w okna sali restauracyjnej w zachodnim skrzydle Kurhausu. Nieliczni zgromadzeni przy stolikach goście jedli śniadanie ignorując nieprzychylną aurę. Większość z nich zdążyła już przywyknąć do porywistych wiatrów i sztormów na Bałtyku, niektórzy nawet zapuszczali się na krótsze lub dłuższe wycieczki po plaży i pobliskim parku. Należeli oni jednak do wyjątków. Większość bowiem preferowała oferowane we wnętrzu lecznicze kąpiele i gimnastykę. Latem proporcje były odwrotne ale zimowe i jesienne miesiące rządziły się zupełnie innymi prawami. Niekiedy bywało tak, że z uwagi na znikomą ilość gości w tym okresie Kurhaus był zamykany, i jedynie otwierano go w ostatni dzień starego roku na potrzeby balu noworocznego.
Siedzący nieco z boku dyrektor zastanawiał się czy nie była to dobra praktyka i nie należałoby do niej wrócić. Gości jednak dopisywali, zajęta była prawie połowa pokoi, co jak na grudzień i szalejący za oknami sztorm było przyzwoitym wynikiem, zwłaszcza, że za dwa tygodnie Kurhaus miał zapełnić się osobami przybyłymi na bal. I gdyby nie to, że większość miejsc została zarezerwowana a do sprzedaży trafiły już bilety dyrektor nie wahałby się ani chwili, a tak tylko nerwowo popijał kawę co chwilę wracając do artykułu w „Danziger Neueste Nachrichten”„Arystokratka umiera w Kurhausie na zapalenie płuc” – głosił szyderczo artykuł. Jakkolwiek sama śmierć zgodnie z opinią lekarza nastąpiła z przyczyn naturalnych, to zapalenie płuc w miejscu, które miało przynosić ulgę osobom cierpiącym na choroby oddechowe nie było dobrą reklamą. Gdyby chociaż Guta de Weiss była jedyną kuracjuszką, która zmarła ostatnimi czasie, tak jednak nie było. Najpierw na zawał serca zmarł Herman Fuchs. Miał on jednak niemal osiemdziesiąt lat i jego śmierć była nieodżałowaną stratą dla rodziny, która znając charakter nieboszczyka owego dnia z utęsknieniem wyczekiwała. Później na swoje życie targnął się Albert Bern. Młodzieniec zwisający z belki pod sufitem i list pozostawiony na stoliku nie budziły niczyich wątpliwości – to było samobójstwo. Tak też opisała to prasa, dodając wątek nieszczęśliwej miłości, zgodnie bowiem z przekazanymi poufnie informacjami list Alberta adresowany był do kobiety. Była to prawda, ale tropiący sensację dziennikarze nie wiedzieli, że ową kobietą była matka chłopaka.
Niestety zgony w Kurhausie nie ustały. Po Albercie przyszła kolej na Steffi Brϋhl, pięcdziesięcioparoletnią kucharkę. Oględziny przyniosły jednoznaczną diagnozę – atak serca. No i jeszcze trzy dni temu po krótkiej chorobie zmarła Guta. Dyrektor odłożył gazetę i podniósł filiżankę do ust lekko ją przechylając dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie ma w niej już kawy. Odstawił ja na stół i sięgnął do kieszeni po zegarek. Dochodziła godzina 10, za kilka minut miał rozpocząć się poranny obchód. Mężczyzna wstał i skierował się do recepcji.
-Panie dyrektorze…. Proszę zaczekać – zawołał pokojowy i dobiegł do mężczyzny. Chłopak z trudem łapał oddech, ale po jego minie widać było, że zdarzyło się coś złego.
-Kto tym razem? – zapytał dyrektor.
-Pokojówka Guty – wydyszał pokojowy.
„Marie Schmidt – przypomniał sobie dyrektor – pokój numer 17, pierwsze piętro, zachodnie skrzydło”.
-Szybko zawołaj lekarza, ja idę do jej pokoju – powiedział mężczyzna kierując się w stronę schodów ale pokojowy szybko go zatrzymał.
-Panie dyrektorze, pokojówkę znaleziono na plaży w pobliżu molo – powiedział chłopak i zgodnie z poleceniem pobiegł po lekarza.
Przyczyną śmierci było utonięcie. Tak orzekł hotelowy lekarz, jednak z uwagi na brak świadków mogących jednoznacznie stwierdzić, że w zdarzeniu nie brały udziału osoby trzecie należało zawiadomić policję. Komisarz, który przybył nie miał zastrzeżeń co do raportu lekarskiego i przyczyny zgonu, co więcej byłby nawet skłonny uznać, że skoro na ciele pokojówki nie ma żadnych śladów to do śmierci Marie nie przyczynił się nikt inny i można by ją było zakwalifikować jako nieszczęśliwy wypadek, ewentualnie, o ile znajdą się na to dowody, jako samobójstwo. Jednak pięć zgonów w jednym miejscu, i to w Kurhausie wzbudziło w policjancie ciekawość. Zaczął od rozmów z pracownikami. Podobnie jak w przypadku samobójstwa Alberta komisarz chciał wiedzieć kim była denatka, czy miała jakiś wrogów, albo czy zostawiła jakąś wiadomość w swoim pokoju. Później chcąc ustalić przybliżony czas zgonu rozpoczęły się pytanie o to, co Marie robiła poprzedniego dnia, jak się zachowywała i kto widział ją jako ostatni.
Jak można było przewidzieć nikt nie dostrzegł żadnych zmian w zachowaniu. Zgodnie z relacjami pracowników dziewczyna jak co rano około godziny ósmej po krótkim, samotnym spacerze zjadła śniadanie i udała się do swojego pokoju. Następnie widziano ją przed dziesiątą jak opuszczała Kurhaus, zapewne porządkując resztę spraw swojej zmarłej chlebodawczyni. Wróciła dopiero wieczorem i ponownie najpierw poszła do pokoju. Ostatni raz widział ją kelner, gdy jadła kolację gdzieś pomiędzy dziewiątą a dziesiątą wieczorem. Ponadto wszyscy pytani zgodnie twierdzili, że Marie w Kurhausie nie utrzymywała bliższych kontaktów z żadnym z gości. Ci zresztą sami to potwierdzili albo nie wiedząc o kim mowa, albo bagatelizując tak jej życie jak i śmieć westchnieniem – „Aha, mówi Pan o pokojówce zmarłej pani de Weiss? Ledwo kojarzę, ale mówi pan, że nie żyje? Biedaczka, zapewne załamała się po śmierci swojej pani”. Komisarza takie tłumaczenie raczej nie przekonywało, ale musiał poczekać na dalszy rozwój wypadków. Tymczasowo polecił więc wykonać sekcje zwłok i po sprawdzeniu pokoju Marie opuścił Kurhaus.
Wynik przyszedł następnego dnia i jasno stwierdzał, że w płucach zmarłej obecna była woda morska, ponadto w organizmie nie wykryto skutków działania trucizny, na ciele zaś nie było sińców, ran oraz innych śladów mogących świadczyć o tym, że dziewczyna z kimś walczyła. Wniosek mógł być tylko jeden – Marie popełniła samobójstwo.
Samobójstwo praktycznie powinno oznaczać koniec śledztwa sprawca bowiem ginął wraz z ofiarą pozostawało tylko zawiadomić rodzinę, uzupełnić kilka dokumentów, podpisać teczkę i zająć się kolejną sprawą. I zapewne w tym przypadku stało by się podobnie, gdyby nie upór komisarza i dziwne przeświadczenie, że pięć zgonów w przeciągu dwóch miesięcy to znacząco powyżej średniej. Niemniej z uwagi na jednoznaczny raport lekarza śledztwo nie mogło się dalej toczyć - przynajmniej oficjalnie. Co jednak, gdyby tajemniczym zgonom w Kurhausie przyjrzał się ktoś inny? Komisarz doskonale pamiętał niedawną sprawę śmierci grafa von Sterna i nazwisko kapitana policji, który pomógł rozwikłać tą zagadkę. Był jednak pewien problem radca policyjny – przełożony komisarza, pomimo zasług Holtza nie chciał angażować w sprawę kostrzyńskiego policjanta, bo jak stwierdził „żadnej sprawy nie ma”. Komisarz nie zamierzał jednak dać za wygraną i swoimi wątpliwościami podzielił się z dyrektorem Kurhausu.
-Morderstwa? – zdziwił się dyrektor po usłyszeniu sugestii policjanta.
-Nie wiem – odparł komisarz - ale sam Pan przyzna, że niektóre zgony wydają się nietypowe.
-Może. Sam nie wiem. Nie jestem lekarzem skąd mam wiedzieć jaka śmierć jest typowa a jaka nie. Zmarłych badali przecież lekarze, czyżby się mylili?
-W sprawie grafa von Sterna też początkowo sądzono, że śmierć była wynikiem ciężkiej choroby wrzodowej.
-Tak, pamiętam komisarzu też czytuje gazety, ale co to ma wspólnego z utopieniem się pokojówki czy atakiem serca kucharki, o zapaleniu płuc Guty de Weiss nie wspominając.
Policjant nie wiedział jak odpowiedzieć. Miał wspomnieć o przeczuciu, dużej ilości zmarłych w krótkim czasie, o pomyłkach lekarskich? Nie, to nie miałoby sensu. Zamiast tego powiedział: -Gdyby jednak zmienił pan zdanie prosiłbym o kontakt – po czym wręczył dyrektorowi kartkę z zapisanym numerem telefonu i adresem. Tydzień później przyszedł telegram, a dzień przed wigilią w Kurhausie w towarzystwie komisarza zjawił się kapitan Holtz.
Dyrektor serdecznie przywitał obu policjantów naprędce przekazując im informację o kolejnym zgonie.
-Proszę nie zrozumieć mnie źle komisarzu, nadal uważam, że to po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności. W końcu Georg cierpiał na chorobę św. Walentego i czasami miewał ataki padaczki, najwidoczniej ostatni atak był bardzo gwałtowny i doprowadził najpierw do zadławienia a następnie do śmierci.
-Tak uważa lekarz hotelowy? – zapytał Holtz.
-Tak, ale jego diagnozę potwierdził też lekarz ze szpitala miejskiego.
-Podobnie było z innymi zgonami? – dopytywał policjant.
-Tak. Jesteśmy przecież Kurhausem, i skoro mamy własnego lekarza to najpierw on bada wszystkich pacjentów. Oczywiście w trudniejszych przypadkach albo przy zgonach zawsze wzywamy innego specjalistę, zazwyczaj ze szpitala miejskiego w celu zasięgnięcia drugiej opinii.
-Całkiem roztropnie – przyznał komisarz.
-Rzeczywiście – dodał Holtz – rozumiem również, że w przypadku ostatnich zgonów było podobnie -
Dyrektor potaknął więc policjant kontynuował – i za każdym razem były to inne osoby, czy też zawsze zjawiał się ten sam lekarz?
-Niestety nie wiem kapitanie – odparł nieco zakłopotany dyrektor – ale cała nasza dokumentacja medyczna jest do pana dyspozycji. Uprzedziłem również obsługę, że zapewne będzie pan chciał z nimi porozmawiać. Ja również jestem do pańskiej dyspozycji. Tymczasem zapraszam, pański pokój powinien już być gotowy.
\ciąg dalszy nastąpi...
 

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: