Katastrofa promu na Motławie - to już 42 lata

Warszawa 1 sierpnia czci powstańców. Dla Gdańska ta data jest także tragiczna. Może nie w tej skali, ale w kalendarzu również zapisała się czarnymi zgłoskami. Dzisiaj mijają 42 lata katastrofy promu na Motławie. Prom łączył Sienną Groblę z ulicą Wiosny Ludów. Tamtego feralnego dnia płynęło nim ok. 40 osób. Kiedy o napięte liny stalowe, po których prom był prowadzony, zaczepił przepływający tamtędy statek "Maryla", doszło do tragedii. Statek wciągnął prom pod wodę i spowodował jego zatonięcie w ciągu niecałej minuty. Z promu uratowali się tylko ci, którzy dali radę go opuścić i umieli pływać. Osoby przebywające w środkowe części promu znalazły się potrzasku i zginięły. Łącznie życie straciło 18 osób.

Pływająca trumna 

Stocznia rzeczna w Tczewie zbudowała prom wedle życzenia urzędników, bez konsultacji z Urzędem Morskim. Prom przewoził do 75 osób i aby osłonić pasażerów od deszczu, okryty były metalową kratownicą, na której zamocowano blaszany dach i brezentowe ściany wzdłuż burt. Odbioru technicznego dokonał inspektor z Zarządu Budynków Mieszkalnych. Jego właścicielem była Dzielnicowa Rada Narodowa i to jej pracownik skonstruował napęd. Prom  nie miał grodzi zderzeniowych i nie był wyposażon w kamizelki ratunkowe. za całe zabezpieczenie służyło pięć kół ratunkowych i trzy pływające ławy. Taki zestaw ratunkowy mógł zabezpieczyć 21 osób - i to wyłącznie teoretycznie ponieważ dach i ścianki uniemożliwiały ewakuację.

Promowy nie słyszał...

Nie tylko stan techniczny promu pozostawiał wiele do życzenia. Nie lepiej przedstawiało się przeszkolenie promowych. Tamtego feralnego dnia . promowym był niedoświadczony pracownik, Jerzy Kozłowski. Kurs obsługi skończył zaledwie dwa miesiące przed katastrofą. Zgodnie z przepisami powinien zaliczyć 30 godzin kursu a był na dwóch wykładach o przepisach w ruchu portowym. Przed sądem zeznał, że nie zapamiętał prawie nic. Badań lekarskich wówczas nie przechodzono, a później okazało się, że Kozłowski nie potrafi pływać i jest niemal całkowicie głuchy. Istnieją przesłanki by sądzić, że był lekko upośledzony, co okazało się zgubne w sytuacji zagrożenia. Jego praktyka wyglądała jeszcze gorzej niż teoretyczne szkolenie a jego opis mówi sam za siebie: Faktycznie wyglądało to w ten sposób, że promowi pili, a ja z konieczności opuszczałem przeprawę, ponieważ na skutek pijaństwa unieruchamiali prom.

Wódka przed, w trakcie i po naprawie

W piątek, 1 sierpnia 1975 r. Gdańsk rozpoczynającym się nazajutrz Jarmarkiem Dominikańskim. W noc poprzedzającą wypadek pijana załoga tratwy-pontonu wbiła się w przystań promu od strony Siennej Grobli, zrywając łańcuch mocujący linę. Promowi, będący w nielepszym stanie, sami naprawili szkody, na oko, żeby nie podpadło. Szybką naprawę uczcili kolejną porcją wódki. O 7 rano na miejscu pojawił się Kozłowski i przejął prom.

Tragedia

O godz. 14.35 prom dobił do Siennej Grobli, skąd zabrał ok. 40 osób. Oprócz robotników pasażerami byli także wczasowicze oczekujący na rozpoczęcie Jarmarku sw. Dominika. Najpierw środkiem rzeki przepłynęła milicyjna motorówka, a potem wycieczkowiec "Lucyna" wywołując falę. Prom odszedł od brzegu o jakieś dwa metry. Gdy promowy Kozłowski myślał co zrobić, zauważył poruszenie wśród pasażerów - od strony Helu płynęła MS "Maryla" i dawała sygnał syreną, by prom jeszcze nie ruszał. Głuchy promowy nie usłyszał sygnału, natomiast pasażerowie tak. Przestraszony ich zachowaniem Kozłowski zacisnął szczęki hamulca i zablokował linę. Przepływająca obok "Maryla" zaczepiła o napinającą się linę. Statek błyskawicznie odciągnął mały prom 20 m od brzegu i wciąg-nął go na dno - w ciągu minuty prom zatonął. Pasażerowie, którzy mogli, zaczęli skakać do wody. Ci, w głębi pokładu, nie mieli żadnych szans. Tych, którzy nie zdołali odpłynąć wystarczająco daleko, wciągał wir.

Jak wykazał proces, kapitan "Maryli" nie popełnił błędu. po zatrzymaniu maszyny ratował z wody tonących. Na pomoc przybyły też inne jednostki. Uratowano 21 osób. Po 17:00 dźwig ze Stoczni Gdańskiej zaczął wydobywać wrak. Znaleziono w nim 15 ciał. W nocy wydobyto jeszcze trzy. Najstarsza ofiara miała55 lat, najmłodsza 17. Za dziewiętnastą ofiarę uznano nienarodzone dziecko jednej z ofiar. 

Milczenie prasy

Tragiczna wiadomość błyskawicznie obiegła Gdańsk. Największe pomorskie tytuły milczały. Nie było zdjęć, wypowiedzi świadków, rodzin ofiar. O przyczynach takiego stanu rzeczy dziś można tylko sądzić. Czy władza ludowa nakazała prasie milczenie, czy o ówczesnym obyczaju nie było mody na epatowanie tragedią... Otwarcie jarmarku opóźniono o kilka dni.  

Proces

Promowy Kozłowski trafił do aresztu już w dniu katastrofy, a w wraz z nim Tadeusz Korol, urzędnik nadzorujący promy - by wyjść z niego po niespełna pół roku. Podczas procesu prokurator rzetelnie przedstawił przyczyny katastrofy - wyłuszczono wszystkie błędy, w tym pijaństwo pracowników. odczas procesu okazało się, że kilka miesięcy wcześniej inny statek zerwał linę przy promie obok Żurawia - wówczas sprawę załatwiono po cichu. Wyrok zapadł w styczniu 1977 r. i był łagodny - Kozłowski dostał 11 miesięcy więzienia z zawieszeniem na trzy lata, a Korol półtora roku w zawieszeniu. Przed sądem nigdy nie stanęli ani ludzie wykonujący po pijaku naprawę liny, ani nikt z Urzędu Morskiego ani z Kapitanatu Portu. 

Od tamtego pamiętnego dnia, żaden prom tej konstrukcji już nie wypłynął na Motławę. A ludzi zaczęły wozić małe statki o napędzie spalinowym.  

foto+info: domena publiczna, wikipedia, Bohdan Szermier, "Katastrofa promu na Motławie" (magazyn "30 Dni")

Karolina Łucja Białke 

 

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: