Charles Berg - Pocztówka - powieść kryminalna cz. II

Przedstawiamy Państwu II część powieści kryminalnej "Pocztówka":

1 część dostępna tutaj: http://strefahistorii.pl/article/237-charles-berg-pocztowka-powiesc-kryminalna-cz-i

Więcej o autorze

https://www.facebook.com/Good.Old.Berg?fref=ts

http://strefahistorii.pl/article/120-smierc-w-oliwie-kryminal-osadzony-w-wolnym-miescie

 

Freitag 24sten Juli

            Punktualnie o 10 zjawiłem się przed hotelem Reichsadler. Secesyjna zadbana fasada nie wyróżniała się ani kolorem, ani wyglądem spośród sąsiednich budynków. Gdyby nie znajdujący się nad wejściem napis z nazwą można by pomyśleć, że wchodzi się do kolejnej kamienicy.

Nie widząc nigdzie odźwiernego otworzyłem przeszklone drewniane drzwi i ruszyłem korytarzem wyłożonym czerwonym dywanem kierując się w stronę znajdującej się kilka metrów na lewo od wejścia recepcji. Za solidną drewnianą ladą stał ubrany w elegancki garnitur mężczyzna lat około trzydziestu z wykrochmalona białą koszulą zapiętą pod samą szyję.

-Serdecznie witamy w Hotelu Reichsadler, czym możemy służyć?

-Witam, nazywam się Gregor Steppe. Jestem umówiony z Irene Landmann i jej mężem.

-Oczywiście. Państwo Landmann już czekają. Znajdzie ich Pan w restauracji, proszę zaczekać boy zaraz Pana zaprowadzi.

-Dziękuję, ale znam drogę.

-Jak Pan sobie życzy – odparł recepcjonista przytakując z uśmiechem.

            Restauracja nie była daleko. Właściwie wystarczyło się odwrócić by zobaczyć znajdujący się kilka metrów po lewej stronie, na końcu hallu napis „Restaurant”. Nie czekając, skierowałem się w tamtą stronę i wszedłem do środka. Wewnątrz było niemal pusto, z kilkunastu stolików tylko trzy były zajęte, przy dwóch siedziały pojedyncze osoby, przy jednym kilku osobowa rodzina. Szybko odnalazłem wzrokiem Irene Landmann i ruszyłem w jej kierunku, siedziała sama, jednak na stole leżały dwa nakrycia.

-Witam Frau Landmann – powiedziałem zatrzymując się przed jej stolikiem.

-Witam detektywie, Henrik zaraz przyjdzie.

-Oczywiście – odparłem dosiadając się – mam nadzieję, że przekazała Pani szanownemu małżonkowi moje warunki?

-Naturalnie, ale oto i on – powiedziała wskazując na powoli zbliżającego się mężczyznę w szarej prążkowanej marynarce. Wstałem i wyciągając dłoń przedstawiłem się:

-Dzień dobry, Herr Landmann, nazywam się Gregor Steppe..

-Witam panie Steppe, proszę usiąść – powiedział zajmując samemu miejsce naprzeciw Frau Landmann. Żona zapoznała mnie z wysokością pańskiego honorarium. Szczerzę mówiąc muszę przyznać, że nie są to małe pieniądze, ale gdy chodzi o rodzinę cena nie powinna być przeszkodą. Martwi mnie tylko pańska osoba.

-Moja osoba? – zapytałem nie do końca rozumiejąc o co chodzi.

-Proszę mi powiedzieć, od jak dawna jest Pan detektywem i mieszka we FreiStadt?

Uśmiechnąłem się krzywo – a więc o to im chodziło – pomyślałem.

-Niech zgadnę zdziwiła Pana niska, w porównaniu do konkurencji cena i postanowił Pan sprawdzić, czy przez przypadek nie jestem jakimś oszustem, chcącym wyłudzić pieniądze w zamian za przedłużenie nadziei na odnalezienie córki? Proszę nie odpowiadać, jak najbardziej rozumiem pańskie zachowanie. Gdyby chodziło o moje dziecko też chciałbym mieć pewność, że detektyw dołoży wszelkich starań, żeby je odnaleźć. Co zaś do pytania to w Mieście bawię od stycznia tego roku, a detektywem jestem od jakiś dwóch lat.

-Skoro jest pan profesjonalistą, to dlaczego zażądał Pan o połowę mniej niż inni?

-To już moja sprawa, powiedzmy, że uważam tę sprawę za ciekawą, czy taka odpowiedź Pana satysfakcjonuje, czy też mam zwrócić zaliczkę a następnie podamy sobie ręce i pożegnamy się?

Może zareagowałem nieco nerwowo, ale nie miałem ochoty tłumaczyć kolejnym klientom, że będąc nowym detektywem w Mieście nie zdążyłem jeszcze wyrobić sobie renomy oraz, że obniżenie ceny to najlepsza zachęta. Klienci myśleli „tani znaczy kiepski”, ale często tylko na takiego detektywa było ich stać. Pamiętałem to doskonale. Inne miasto, nieco inne czasy, ale mentalność ta sama.

Henrik Landmann najwyraźniej wziął moje słowa na poważnie bo szybko zrezygnował z dalszych pytań, zamiast tego przepraszający  głosem powiedział:

-Proszę się nie denerwować. Już dawno podjęliśmy z żoną decyzję o zatrudnieniu Pana.

-A pytanie? Opinia konkurencji?

-Jak sam Pan powiedział chodziło o nabranie pewności, ale przechodząc do meritum. Ze słów żony zrozumiałem, że chciał Pan z nami porozmawiać i zadać kilka pytań?

-Tak, po pierwsze chciałbym otrzymać parę zdjęć, fotografię państwa córki już mam, ale zdjęcie drugiej dziewczynki również byłoby pomocne, tak samo jak adres jej rodziców oraz rodziców tej trzeciej, która miała jechać, ale zachorowała.

            Frau Landmann wyjęła z torebki kartkę papieru, notatnik i zaczęła przepisywać potrzebne informacje. Po chwili wręczyła mi zapisany świstek papieru oraz zdjęcie Charlotte.

-Czy od momentu wyjazdu kontaktowali się państwo z innymi rodzicami?

-Codziennie rozmawiam z mamą Charlotte, jednak ani ona, ani jej mąż nic nie znaleźli - obydwie dziewczynki zniknęły i nie dają znaku życia. Policja uspokaja nas mówiąc, że robi wszystko co w ich mocy, żeby je odnaleźć, ale jeszcze nie natrafili na ich ślad...

            Zapytałem jeszcze o parę szczegółów, ale Frau i Herr Landmann nie dopatrzyli się dziwnych zachowań u córki, z ich słów wynikało, że Kamile nie miała „sympatii”, sami zaś nie posiadali wrogów i nie byli bogaci. Kończąc rozmowę poprosiłem o ich wspólną fotografię, najlepiej z córką. Nieco zaskoczeni prośbą, po chwili wręczyli mi błyszczące zdjęcie:

-To nasze ostatnie zdjęcie, zrobiono je dwa dni przed wyjazdem.

            Podziękowałem, pożegnałem się i wyszedłem z hotelu. Miałem przed sobą sporo pracy. Najpierw jednak korzystając z bliskości dworca kolejowego zakupiłem bilet i pojechałem do Zoppot, gdzie miałem nadzieję spotkać Heinricha, który, chociaż sam w to wątpiłem, może zapamiętał Kamile i Charlotte. Jak się okazało moje wątpliwości były bezpodstawne. Recepcjonista po pokazaniu mu fotografii od razu rozpoznał obydwie dziewczyny:

-Pamiętam, przyjechały dwa tygodnie temu, zajęły pokój i jakoś tak przed dwudziestą wychodziły. Obydwie wystrojone jak na jakieś tańce.

-Wychodziły same, czy może ktoś na nie czekał, albo szedł za nimi? – zapytałem.

-Czy ktoś szedł nie wiem, za dużo ludzi, chociaż – Heinrich zawahał się na moment - tak właściwie, to w hallu zagadała do nich dwójka młodych mężczyzn i chyba nawet razem wychodzili. Nie jestem pewien. To było dwa tygodnie temu i gdyby nie to, że ta blondynka była naprawdę ładna, no sam pan wie, to chyba nawet bym nie zwrócił na nie uwagi.

-Rozumiem. Może widział Pan ich tutaj wcześniej, albo później?

-Nie wiem, raczej nie, a przynajmniej nie przypominam sobie, żeby w ostatnim czasie byli gośćmi naszego hotelu.

-Mam jeszcze jedno pytanie. Czy kiedy obie dziewczyny wymeldowywały się ci mężczyźni również byli w pobliżu?

-Przykro mi, ale na prawdę nie pamiętam. Dziewczyny zostawiły klucze, uregulowały rachunek i wyszły, tak po prostu zwyczajnie opuściły nasz hotel. Chyba nikt ich nie odbierał i nikt im nie towarzyszył, to wszystko co wiem detektywie.

            Podziękowałem za informację i zostawiając dziesięć guldenów poszedłem do hotelowej restauracji. Wiedziałem już, że Kamile była tutaj, postanowiłem ponownie pokazać zdjęcie i zapytać o dwóch mężczyzn, którzy mogli towarzyszyć jej i Charlotte. Kelnerka, ta sama co ostatnio, nie pamiętała jednak żadnych mężczyzn, jedynie dwie niepełnoletnie dziewczyny:

-To było w piątek, sobotę, niedzielę?

-W weekend nie, to był wtorek lub środa. W piątek wieczorem na sali była Hilda. Jak Pan chce mogę ją poprosić.

-O ile to nie kłopot, chciałbym z nią zamienić kilka słów.

            Po kilkunastu minutach i kilkudziesięciu guldenach wydanych na obiad i informację dowiedziałem się dwóch rzeczy. Po pierwsze, Zoppot jest zbyt drogi dla osób chcących codziennie jadać w restauracjach, albo ja po prostu byłem na to zbyt biedny, po drugie - i chyba nawet ważniejsze - przez trzy pierwsze dni obydwie dziewczyny wieczorami przychodziły do restauracji w towarzystwie dwóch mężczyzn. Zawsze tych samych, chyba nawet w podobnym wieku co one, z tego co powiedziała Hilda, cała czwórka wyglądała na dobrych znajomych. Do restauracji razem przychodzili i razem z niej wychodzili. Nasuwało to pewne skojarzenia, nie należało jednak niczego zakładać z góry, taką maksymę przekazano nam na przyśpieszonym kursie dla detektywów amatorów.

-Pamiętajcie, każda nawet najmniejsza poszlaka może mieć znaczenie, to że znaleźliście zakrwawiony nóż przy trupie nie oznacza, że to on był narzędziem zbrodni. Równie dobrze mogła nim być wisząca w szopie zakurzona siekiera, którą ktoś nagle wyczyścił, albo spoczywający w zardzewiałej pochwie miecz przodka. To, że jakiś fakt zdaję się na coś lub kogoś bezpośrednio wskazywać nie oznacza, że tak jest. Nam detektywom nie wolno niczego zakładać z góry. My nie mamy znaleźć sprawcy, mimo iż tego właśnie oczekuje od nas klient, dobry detektyw stara się wyjaśnić sprawę, znaleźć odpowiedź na pytanie „dlaczego?” a nie „kto?”. Szukanie sprawcy to droga na skróty, podążając nią dopasowujemy dowody do teorii, a powinniśmy robić na odwrót. Najpierw trzeba zebrać możliwie najwięcej informacji, a następnie na ich podstawie wysnuć własną teorię.

            Postanowiłem w pełni zastosować się do rady mojego nauczyciela i zakupiłem bilet do Kollbergu. Trasa, zwłaszcza latem byłą dość oblegana, udało mi się jednak znaleźć wolne miejsce w wagonie wspólnym. Niedługo po odjeździe z dworca w Zoppot zjawili się celnicy, w towarzystwie strażników granicznych, jak zwykle sprawdzający czy pasażerowie nie wywożą z FreiStadt cennych dóbr kultury, waluty, kilkunastu butelek Goldwassera itd. Po odejściu celników nie mając specjalnie ochoty na rozmowę z współpodróżnymi wyjąłem najnowsze wydanie Neueste Nachrichten i zacząłem czytać. Najwięcej wiadomości dotyczyło zbliżających się igrzysk olimpijskich w Berlinie. Pisano również o załogach żeglarskich z FreiStadt startujących w regatach przedolimpijskich na trasie z Zoppot do Köln. „Nic ciekawego” – pomyślałem przerzucając kolejną stronę i odkładając na moment gazetę wyjrzałem przez okno. Jeszcze byliśmy w Polsce, na pewno minęliśmy Neustadt i chyba zbliżaliśmy się do Stolpu lub Lambergu. Powróciłem do lektury przelatując wzrokiem po nagłówkach artykułów, gdy w bocznej kolumnie zobaczyłem krótką notatkę: „We wtorek 21 lipca w późnych godzinach wieczornych zaginęła mieszkanka Marienburga Annete Stahm lat 16 przebywająca we FreiStadt na wakacjach wraz z rodziną. Zaginiona miała na sobie ciemnoniebieski płaszcz, białą koszulę i żółtą sukienkę. Włosy jasne, oczy niebiesko-szare...”.

Kolejna młoda dziewczyna zaginęła, było to co najmniej zastanawiające, ale chyba nie miało związku. Rozpoczynając swoją pracę jako detektyw we FreiStadt zacząłem od przejrzenia gazet z poprzedniego roku, szukałem informacji o kradzieżach, rabunkach, zabójstwach i oczywiście innych detektywach. Wertując zeszłoroczne dzienniki wielokrotnie napotykałem  przestępstwa, które zdawało się coś łączyć, tu nastąpiła kradzież klejnotów rodowych i tu nastąpiła kradzież klejnotów, obydwa przestępstwa były dokonane nocą, złodziej działał w pojedynkę, a właściciel był ubezpieczony. Tylko w pierwszym przypadku to były mąż włamał się, chcąc zdobyć w ten sposób pieniądze na spłatę długów hazardowych, a w drugim to sam właściciel upozorował kradzież licząc na odszkodowanie.

            Po raz kolejny powtórzyłem sobie w myślach żeby dostosowywać teorię do dowodów, a nie dowody do teorii i przewróciłem stronę zaczynając kolejny artykuł.

****

Kwadrans po 17 pociąg zatrzymał się w Kollbergu. Opuszczając wagon skierowałem się do dworcowego kiosku i zaopatrzyłem się w Kolberger Zeitung oraz plan miasta.

Kollberg jak na nadbałtycki kurort przystało powitał mnie morską bryzą i zapachem soli. Było ciepło, ale nie upalnie. Zaopatrzony w mapę oraz notes z zapisanymi adresami spacerowałem ulicami uzdrowiska szukając Fischerstrasse 15.

Na szczęście nie było to trudne zadanie, miasto było małe, na domach wisiały numery, a na skrzyżowaniach nazwy dróg.

W ciągu dwudziestu, dwudziestu pięciu minut od momentu opuszczenia dworca stanąłem przed prostą dwupiętrową kamienicą oznaczoną numerem 15. Zgodnie z informacją otrzymaną od Frau Landmann w tym budynku mieszkała Martha Zimmerling, szkolna koleżanka Charlotte i Kamile. Wszedłem do środka i pewnym krokiem skierowałem się na drugie piętro. Po chwili dotarłem na miejsce i zapukałem w pomalowane ciemnobrązową emalią drzwi z żelazną tabliczką, na której znajdował się napis ZIMMERLING. Niemal natychmiast drzwi otworzyła mała dziewczynka, najwyżej sześcioletnia i jeszcze lekko piskliwym głosikiem powiedziała:

-Dzień dobry.

-Dzień dobry, zastałem może rodziców, albo twoją starszą siostrę Marthe? – zapytałem, ale dziewczynka zamiast odpowiedzieć zostawiła otwarte drzwi i uciekła do środka krzycząc – Martha, Martha, jakiś stary pan do ciebie.

Minęła kolejna chwila i w wejściu pojawiła się kolejna twarz, tym razem znacznie starsza. Widocznie przyzwyczajona do otwierania drzwi przez dziewczynkę zanim spojrzała w moją stronę machinalnie powiedziała:

-Proszę wybaczyć mojej córce, jest jeszcze mała i nie wie jak się zachować, jak tylko słyszy dzwonek natychmiast biegnie i ... – przerwała. Na pewno to nie mnie spodziewała się zobaczyć, mimo wszystko dokończyła poprzednie zdanie – otwiera drzwi. Przepraszam, ale kim pan jest? Nie wygląda pan na nauczyciela, ojcem koleżanek Marthy chyba pan też nie jest?

-Natürlich, Frau Zimmerling. Nazywam się Gregor Steppe i jestem detektywem, i o ile nie jest to problem chciałbym pomówić ze starszą z Pani córek Marthą.

-Detektywem? Rozmawiać z Marthą? – powtórzyła za mną dodając na końcu znak zapytania – Chyba nie chodzi o zaginięcie Kamile i Charlotte?

Nie musiałem odpowiadać, Frau Zimmerling tylko rozejrzała się po korytarzu i zaprosiła mnie do środka.

-Martha jest w kuchni, proszę jej nie męczyć, to były jej najlepsze przyjaciółki.

-Rozumiem, postaram się zbytnio nie naciskać – powiedziałem i poszedłem za kobietą krótkim korytarzem do małej kuchni, w której siedziała siedemnastoletnia brunetka o średniej długości prostych włosach oraz mała dziewczynka – miłośniczka otwierania drzwi. Matka zawołała młodszą córkę do siebie i przedstawiła mnie Marthie.

-Detektyw? – Zapytała patrząc na mnie – Strata pieniędzy.

-Skąd wiesz młoda damo, może pracuję za darmo?

-Nikt nie pracuje za darmo, a już na pewno nie detektyw, ale jak już pan pofatygował się z FreiStadt to śmiało proszę pytać.

            Już otwierałem usta, żeby zapytać jak się domyśliła skąd przyjechałem... ale czy rzeczywiście było to trudne. To właśnie we FreiStadt zaginęły obie dziewczynki i to tam pojechała Frau Landmann, a wkrótce po niej jej mąż łatwo się domyślić, że chcieli dowiedzieć się jak przebiega śledztwo, a zapewne także wynająć kogoś do odszukania zaginionej córki. Cóż dziewczyna była bystra i umiała kojarzyć fakty.

-Kiedy...-rozpocząłem pierwsze z serii tradycyjnych pytań, ale Martha była szybsza

-W czwartek 9 lipca wieczorem, Kamile i Charlotte przyszły pożegnać się ze mną, wyszły przed dziesiątą wieczorem.

-Czy...-drugiego pytania też nie zdążyłem rozpocząć, a już usłyszałem odpowiedź.

-Nie, wydawały się szczęśliwe i nie planowały ucieczki, obydwie miały dobre stosunki z rodzicami.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Te same pytania, dokładnie w takiej samej kolejności zadawali jej policjanci, rodzice, a kto wie, może i inni detektywi. Było jednak jedno pytanie, którego Martha się nie spodziewał.

-Długo byłaś chora i kiedy ustaliłyście, że to akurat ty zachorujesz?

Dziewczyna osłupiała, miałem rację wszyscy pytali według wzoru i zadowalali się ogólnymi odpowiedziami.

Powtórzyłem pytanie:

-Skąd pan wie? – wykrzyknęła Martha

Zaalarmowana głośniejszym tonem matka niemal natychmiast przybiegła do kuchni:

-Miał pan zadać tylko kilka pytań, czy wyobraża pan sobie co ona teraz przeżywa?

-Mamo, już dobrze, nic się nie stało...

-Ależ stało się – powiedziała do córki – a pan detektywie – dodała zwracając się do mnie – niech w tej chwili opuści mój dom.

Nie oponując skierowałem się w stronę wyjścia mówiąc:

-Do widzenia, gdyby jednak zmieniły Panie zdanie, do jutra do godziny 13 będę w Hotelu Strandschloss – po czym dodałem patrząc na starszą córkę - Kto wie może pozostałe dwie rodziny będą bardziej rozmowne.

            Nie myliłem się, groźba podzielenia się informacją dotyczącą rzekomej choroby Marthy podziałała. Tuż po wieczornej toalecie gdy już miałem zamiar położyć się do łóżka ktoś zapukał do drzwi. Narzuciłem na siebie szlafrok i otworzyłem. Za drzwiami stał boy hotelowy z kopertą:

-Wiadomość dla pana, Herr Steppe.

Otworzyłem kopertę, nie była zaklejona, a w jej środku znajdowała się kartką papieru w kratkę z kilkoma pośpiesznie zapisanymi słowami:

„Jutro o wschodzie słońca na molo”

Nie było podpisu, ale nie było on potrzebny, charakter pisma wyraźnie wskazywał na kobietę, a tylko dwie osoby wiedziały w jakim hotelu się zatrzymałem.

-Czy szanowny pan życzy sobie odpowiedzieć na wiadomość?

–Nie, dziękuję – odparłem zamykając drzwi boyowi tuż przed nosem..

 

Samstag 25sten Juli

 

             Wstałem prawie godzinę przed świtem by móc w spokoju przygotować się do zbliżającego się spotkania. W głowie miałem przygotowane pytania, a gdyby coś poszło nie tak do płaszcza włożyłem drobne zabezpieczenie. Wyjrzałem za okno, było szaro i mgliście, właściwie to poprzez opary szarej mgły niewiele było widać. Idealna pogoda na tego typu spotkanie.

 

            Martha weszła na molo wraz z pierwszym brzaskiem, zanim zdołałem ją zobaczyć poprzez kłęby mgły usłyszałem jej kroki i ciche wołanie:

-Herr Steppe! Detektywie!

-Tu jestem – odparłem wstając z ławki na której siedziałem, i ruszyłem w kierunku wejścia na molo, ale zamiast, jak się spodziewałem, jednej osoby zobaczyłem przed sobą trzy – Obok Marthy stało dwóch młodych mężczyzn. Odruchowo włożyłem rękę do wewnętrznej kieszeni marynarki w której trzymałem pistolet - Waltera PP.

-Spodziewałem się, że będziemy mogli w samotności dokończyć wczorajszą rozmowę – powiedziałem nie spuszczając oczu z towarzyszy gimnazjalistki.

-To właśnie o nich mieliśmy porozmawiać. Arthur i Stephan – powiedziała Martha najpierw wskazując na wysokiego blondyna, a następnie na niższego, ale bardziej masywnego szatyna – wyjechali 10 lipca razem z Kamile i Charoltte do Freistadt....

-Pojechaliśmy tym samym pociągiem – zaczął blondyn.

-A w Zoppot mieszkaliśmy niedaleko siebie. Kamile i Charlotte zatrzymały się w „Bahnhof’s Hotel”, a my w Hotelu „Continental” na SeeStrasse – dodał szatyn.

-Rodzice nic nie podejrzewali? – zapytałem.

-A co mieli podejrzewać? Dwie niemal dorosłe gimnazjalistki, pilne uczennice, pojechały razem na wycieczkę – odparła Martha

            Rzeczywiście, rodzice wielu rzeczy zdają się nie dostrzegać, a jak już je zauważają z reguły jest już za późno. Nie o rodziców jednak tu chodziło, oni mogli nic nie wiedzieć sympatiach  swoich córek, ważniejsi byli Arthur i Stephan, którzy stali przede mną, podczas gdy ich dziewczyny zaginęły.

-Pojechaliście razem, ale wracacie osobno, taki był plan?

-Nie – zaczął Arthur – plan był inny...

            W zasadzie mogłem się tego spodziewać. Do poniedziałku 13 lipca wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Wspólne spacery, rozmowy, trzymanie się za ręce. To jednak nie wystarczało Stephanowi i Arthurowi. Liczyli oni, że wycieczka przyniesie im coś więcej niż parę buziaków. Kamile i Charlotte nie były jednak gotowe. Jak zwykle w takich sytuacjach doszło do gwałtownej wymiany zdań i cała sielankowa atmosfera prysła jak bańka mydlana. Następnego dnia rano, kiedy ponownie się zobaczyli wybuchła kolejna kłótnia i obaj mężczyźni uznali, że dłuższy pobyt we FreiStadt nie ma sensu. Wrócili popołudniowym pociągiem.

-Ostatni raz widzieliśmy je we wtorek około godziny 15, na dworcu w Zoppot. Odprowadziły nas na pociąg, uściskały i życzyły przyjemnej podróży. Chcąc uniknąć pytań ze strony rodziców o powód wcześniejszego powrotu Charlotte i Kamile miały wrócić w piątek.

-Czy od tamtej pory dostaliście od nich jakąś wiadomość - list, telefon, telegram, cokolwiek?

-Stephan dostał kartkę od Charlotte – odpowiedział blondyn.

-Zwykła pocztówka z molem, kilka słów i podpis – dodał szatyn wręczając mi kartkę.

Wiadomość wysłano w środę 15 lipca i rzeczywiście była bardzo krótka:

 

Pozdrowienia znad słonecznego Bałtyku

Charlotte

 

            Kolejny element układanki, który nie przybliżał mnie do rozwiązania zagadki. Wysłanie wiadomości w środę oznaczało tylko tyle, że obie dziewczyny wtedy żyły, co i tak wiedziałem – potwierdzał to zapis w księdze hotelowej. Oddałem pocztówkę Stephanowi mając nadzieję, że dowiem się czegoś więcej, niestety nie wiedzieli nic więcej. Pożegnałem się i wróciłem do hotelu.

 

Najbliższy pociąg do FreiStadt miałem dopiero za pięć godzin, a przed powrotem chciałem jeszcze coś sprawdzić. Dotychczas opierałem się jedynie na informacjach otrzymanych od matki Kamile, nie było w tym nic dziwnego, w końcu to ona zleciła mi tą sprawę. Zaginęły jednak dwie dziewczyny. Byłem niezmiernie ciekaw cóż takiego powie mi Frau Brock.

 

            Wracając pociągiem z Kollbergu patrzyłem przez okno na szybko zmieniający się krajobraz. Widok nie był zbytnio zróżnicowany, z uwagi na ukształtowanie terenu jak okiem sięgnąć rozciągały się pola na których kołysały się kłosy zboża. Jedynie sporadycznie można było dostrzec większe fragmenty lasów lub zielone plamy łąk, na których suszyło się siano, albo pasły krowy. Zwyczajny, charakterystyczny dla środkowego Pomorza widok, na który niemal nie zwracałem uwagi. Zastanawiałem się nad informacjami, jakie przekazali mi Agatha, Stephan i Arthur oraz rodzice, a konkretnie matka Charlotte.

 

*****

 

            Na dworzec w Langfuhrze przyjechałem chwilę przed 18. Byłem zmęczony. Długa podróż i wczesna pobudka dawały o sobie znać, ale zamiast skręcić w Kastanienwegkierując się do swojego mieszkania, po wyjściu z dworca ruszyłem Bahnhofs- iSchlegeterStrasse. Następnie przeszedłem kilka przecznic wzdłuż Adolf HitlerStrassezatrzymując się na skrzyżowaniu z Am Johannisberg. Czekała mnie jeszcze krótka wspinaczka. Spojrzałem na rysujące się powyżej zabudowania i ruszyłem w ich kierunku.

            Przed powrotem do siebie chciałem odwiedzić przyjaciela, a zarazem jedną z pierwszych poznanych we FreiStadt osób – Fridricha Schwartza. Emerytowanego dyrektora biblioteki miejskiej, a prywatnie pasjonata historii miasta i jego okolic.

Po krótkiej podróży znalazłem się przed ciemnobrązowymi drzwiami domu przy Am Johannisberg 14. Zapukałem. Nikt nie odpowiedział, ale przez małe szybki obok drzwi sączyło się lekkie pomarańczowo-żółte światło, wyraźnie było też słychać Edith Piaf śpiewającą, że niczego nie żałuje oraz charakterystyczny dźwięk uderzanych klawiszy. Profesorek zapewne pisał. Zapukałem ponownie, tym razem głośniej. Stukot maszyny umilkł i w środku rozległy się kroki. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna około pięćdziesiątki.

-Było otwarte, mogłeś wejść.

-Kulturalniej było najpierw zapukać – powiedziałem wchodząc do środka i zamykając drzwi, po czym dodałem – mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

-Niezbyt – odparł Friedrich – próbowałem coś napisać, ale to może poczekać. Podejrzewam jednak, że nie przyszedłeś dyskutować o literaturze.

-Literaturze? Nie. Chociaż podejrzewam, że mogłeś coś o tym przeczytać.

-Zapraszam, rozgość się, a ja tymczasem przyniosę coś do picia.

Skorzystałem z zaproszenia i przeszedłem do małego saloniku. Na stole stała maszyna, w której tkwiła zapisana do połowy kartka papieru. Dookoła piętrzyły się bezładne stosy książek i zapisanych zeszytów. Znalazłem sobie wolne krzesło i usiadłem czekając na Friedricha. Wątpiłem czy będzie w stanie mi pomóc, ale musiałem spróbować.

-Zazwyczaj nie jesteś skłonny do rozmów o swojej pracy – powiedział pojawiając się w pokoju z butelką gdańskiej jałowcówki i dwoma kieliszkami.

-Zazwyczaj nie, ale utknąłem w martwym punkcie i potrzebuje świeżego spojrzenia – odparłem i dostawiłem krzesło do częściowo już uprzątniętego stołu.

Profesorek  nalał Machandel do kieliszków.

-Mam nadzieję, że nie gniewasz się o brak śliwek i wykałaczek, właściwie to nigdy się nie nauczyłem jak należy to pić.

-To całkiem proste, bierzesz śliwkę, nabijasz na wykałaczkę, maczasz w kieliszku z alkoholem i.. – przerwałem a następnie podniosłem i wypiłem swój kieliszek, Machandel jak zwykle był okropny. Profesorek szybko poszedł w moje ślady, po czym zapytał:

-I co dalej po zanurzeniu śliwki?

-Dowiesz się jak kupisz wykałaczki, no i rzecz jasna śliwki. Nie wpadłem jednak rozmawiać o alkoholu. Ostatnio zgłosiła się do mnie pewna kobieta, chciała, żebym odnalazł jej zaginioną córkę. Niby zwyczajna sprawa, zniknięcie dziecka, jednak przeglądając wczorajNeueste Nachrichten natknąłem się na wzmiankę, o kolejnym takim przypadku.

-Pamiętam, w gazetach ostatnio pisali o kilku zaginionych dziewczynach, ale co ja mam z tym wspólnego – zapytał.

-Mam nadzieję, że nic – zażartowałem, po czym dodałem - Chciałbym spotkać się z kimś z policji, ale ostatnimi czasy nie jestem tam specjalnie lubiany. Niecały miesiąc temu poprosili mnie o przekazanie im szczegółów dotyczącym jednego z moich klientów i zleconego mi zadania, a ja odmówiłem.

-Rozumiem, czego dokładnie potrzebujesz?

-Spotkać się z kimś, kto prowadzi śledztwo w sprawie tych zaginionych dziewczynek.

-Dobrze zobaczę co się da zrobić, ale niczego nie mogę obiecać – powiedział profesorek i ponownie napełnił kieliszki jałowcówką.

-O nic więcej nie proszę – powiedziałem i dodałem wznosząc toast - Twoje zdrowie.

 

 

            Chwilę po północy, niemal kompletnie pijany wyszedłem z mieszkania Friedricha. Na szczęście mieszkałem niedaleko i ... byłem jeszcze na tyle trzeźwy, że mogłem ustać na własnych nogach. Odetchnąłem świeżym powietrzem i nakładając trzymany w ręku kapelusz na głowę powoli ruszyłem przed siebie. Spotkanie z profesorkiem, oprócz obietnicy pomocy przyniosło jeszcze coś. Przedstawiając fakty – bez podawania szczegółów rzecz jasna, osobie niezaangażowanej można dostrzec coś na co do tej pory nie zwrócono uwagi. A wystarczyło tylko jedno pytanie Friedricha: „dlaczego ktoś porywa młode dziewczyny?”.

-Jak to porywa? – zapytałem – Kto powiedział, że mamy tutaj do czynienia z porwaniem?

-Sam przecież powiedziałeś, że zaginęło kilka młodych dziewcząt – odparł profesorek.

-Zgadza się powiedziałem, że zniknęło – specjalnie zaakcentowałem słowo „zniknęło” - parę młodych kobiet, ale nie wspominałem ani słowa o porwaniu. Porywa się dla pieniędzy, porywa się jeżeli chce się od kogoś wyciągnąć informację, można też wykorzystać osobę porwaną jako zabezpieczenie lub środek nacisku.

-Jeżeli nie porwanie to co, ucieczka? – zapytał Friedrich.

-Jest to jedna z możliwości, nie można wykluczyć też innych scenariuszy takich jak utrata pamięci, a nawet zabójstwo.

-Zabójstwo, kto by na tym zyskał?

-Zyskał? – zapytałem zdziwiony – Wyjaśnij.

-Bardzo proszę. Czy ty jako detektyw szukający sprawcy przestępstwa nie sprawdzasz kto mógł zyskać na przykład na śmierci ofiary?

-Tak, każdy tak robi, ale nie zawsze „zysk” jak to nazwałeś jest dla nas oczywisty. Ludzie nie są pozbawionymi uczuć maszynami, emocje sprawiają, że jesteśmy nieprzewidywalni.

-Nie mniej jednak warto zastanowić się jaką wartość i dla kogo miały zaginione kobiety.

-Jaką wartość może mieć siedemnastoletnia gimnazjalistka z niezamożnej rodziny!? – niemal wykrzyczałem.

Na tym dyskusja się jednak nie skończyła, przez następną godzinę dyskutowaliśmy o różnych typach przestępstw, później Friedrich dopytywał się o moje dotychczasowe sprawy, ale otrzymując same wymijające odpowiedzi szybko zmienił temat. Teraz, gdy szum w głowie spowodowany wypitym alkoholem nieco przycichł, pytanie o motyw powróciło: „Jaką wartość może mieć siedemnastoletnia dziewczyna?”.

 

Zobacz również:

Charles Berg - Pocztówka - powieść kryminalna cz. III

Charles Berg - Pocztówka - powieść kryminalna cz. IV

Charles Berg - Pocztówka - powieść kryminalna cz. V

Charles Berg - Pocztówka - powieść kryminalna cz. VI - ostatnia

Tagi: